Nie taka miała być atmosfera przed tym meczem. WKS miał jechać do Krakowa świeżutko po awansie do półfinału Pucharu Polski, mobilizując się już na Legię, Raków czy Górnik Łęczna. Tymczasem mamy smutek, żal, rozczarowanie i pretensje. Porażka 0:3 z KKS-em Kalisz spuściła bombę, która wysadziła w powietrze nadzieję, że ten sezon jednak będzie mieć w sobie coś dobrego. Teraz przed Śląskiem mecz z Cracovią, w którym powalczą o znacznie więcej niż ligowe punkty.
Każda osoba pracująca w Śląsku Wrocław, od samych zawodników aż po sprzątaczki, czuł w każdej kości swojego ciała jak ważnym meczem jest starcie z KKS-em Kalisz. Pierwszy ćwierćfinał Pucharu Polski od 2015 roku. Rywalem zespół z II ligi. Ogólnie w tych rozgrywkach poza WKS-em zostało już tylko dwóch ekstraklasowiczów. Wielka szansa, by pośród tych wszystkich problemów trawiących klub przez ostatnie dwa sezony, wykuć sukces. Coś co pozwoli odkuć się mentalnie. Aż przyszedł w końcu TEN dzień, TEN mecz, TO na co wszyscy czekali. Jak było, każdy widział.
Oczywiście to nie tak, że wygrana z KKS-em dałaby puchar. Ale na etapie półfinałów tak naprawdę wszystko jest możliwe. Świadomość tego jak blisko się jest, może każdemu tak samo dodać skrzydeł, jak i te skrzydła podciąć. Zaś finał to już w ogóle 50/50. Szczególnie że nawet jeśli WKS w takim finale zagrałby z Legią czy Rakowem, to granie z mocniejszymi nie jest ich problemem w tym sezonie. Wystarczy Lecha Poznań zapytać, czy Pogoń Szczecin.
Lecz niestety, by zmierzyć się z wyzwaniami półfinału, trzeba wpierw udźwignąć ćwierćfinał. To zaś wrocławian przerosło. Przede wszystkim mentalnie. Bo można mówić, że Śląsk nie umie grać ze słabszymi. Ale no bez przesady. KKS Kalisz to zespół drugoligowy. Lekceważyć nie wolno nawet okręgówki, ale jednak różnica umiejętności powinna być. I była, ale na korzyść kaliszan.
Oni wyszli na boisko z fantazją i przeświadczeniem, iż nic nie muszą, za to wiele mogą. Za to Śląsk, jak określił to trener Djurdjević, “obsrał zbroję”. Efekt był taki jak wszyscy widzieli. Raz, dwa, trzy jeszcze przed przerwą i po sprawie. Potem po przerwie walenie głową w mur, a po meczu rozczarowanie i łzy. Oraz śmiech z “rozgrzewki” Caye Quintany, która szturmem podbiła polski sportowy Internet.
To co stało się w Kaliszu podniosło rangę meczu z Cracovią. Chodzić bowiem będzie nie tylko o punkty, ale też o wizerunek i wiarę we własne umiejętności. WKS musi wygrać przede wszystkim dla siebie. Bo kibice uwierzyć mogą tylko w zespół, który wierzy sam we własne umiejętności. A ta wiara po Kaliszu siłą rzeczy może być zmniejszona.
Co się tyczy Cracovii, to jest na początku wiosny zespół podobnie nieprzewidywalny jak Śląsk. Pokonali Górnika Zabrze i Stal Mielec, byli blisko wygranej z Legią. Ale też polegli z Koroną Kielce oraz w ostatniej kolejce z Piastem Gliwice. Nigdy nie można być pewnym na jaką Cracovię się trafi. Teoretycznie uchodzą za jeden z tych “lepszych” zespołów, więc dla WKS-u lepiej. Ale z drugiej strony strzelenie im gola to trudna sztuka. Stracili ich tylko 19, lepszy wynik ma jedynie liderujący Raków (14). A Śląsk ma bądź co bądź drugi atak w lidze, ale od końca.
Jeżeli chodzi o kwestie kadrowe, Cracovia zagra bez pauzującego za kartki Pawła Jaroszyńskiego. Z tego samego powodu w Śląsku zabraknie Victora Garcii i to, nawet mając na uwadze jego katastrofalny mecz w Kaliszu, problem dla WKS-u. W kadrze nie ma innego doświadczonego lewego obrońcy/wahadłowego. Jest szansa na ligowy debiut Oliwera Wyparta, ale bardziej prawdopodobny jest występ Martina Konczkowskiego na lewej stronie, a Łukasza Bejgera na prawej.
Mecz Cracovia – Śląsk Wrocław odbędzie się w niedzielę 5 marca o 17:30 na stadionie w Krakowie. Transmisja na Canal+ Sport.
Przewidywany skład Śląska:
Leszczyński – Verdasca, Poprawa, Gretarsson – Bejger, Bukowski, Olsen, Konczkowski – Nahuel, Yeboah – Exposito