Jeden człowiek, wybrany przez tysiące spośród wielu, na długi czas staje się punktem odniesienia życia narodu. Otrzymuje legitymację wyjątkową do podnoszenia życia publicznego na poziom dobra wspólnego. Nie przestaje być jednym z nas i jednocześnie staje na czele społeczeństwa, które ze swojej natury jest niejednorodne, choć posługuje się jednym językiem i ma za sobą tę samą historię.
Wybory, także wybór prezydenta państwa, nie są tylko polityką. W nawałnicy przekazów płynących od kandydatów, ich sympatyków i oponentów, zbyt często umyka z pola widzenia inny wymiar procesu, którego finałem jest wskazanie tej jednej osoby, która otrzymuje na mocy tradycji oraz w ramach przepisów konstytucyjnych taki zakres wpływów, które w znaczeniu formalnym i nieformalnym czynią prezydenta „pierwszym obywatelem” kraju, „głową państwa” i – jak się jeszcze czasem mawia – uosobieniem majestatu w republikańskim rozumieniu. Wybrany prezydent staje się w chwili objęcia urzędu pierwszym wśród równych, ale i pierwszym dla wszystkich. Prezydentura jest największym przywilejem wynikającym z powierzanego człowiekowi zaszczytu i równocześnie odpowiedzialnością nakładaną na konkretną osobę. Abstrahuję w tym miejscu od znanych nam i różnie ocenianych zachowań prezydentów i kandydatów na prezydentów nie tylko w Polsce. Znamy także przykłady w Stanach Zjednoczonych i Federacji Rosyjskiej, gdzie prezydenci wywierają przemożny wpływ na funkcjonowanie państwa, życie społeczeństw, ale także na losy ludzkości w skali globalnej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wątpi, że w obu mocarstwach mamy do czynienia ze skrajnie odmiennymi systemami politycznymi, co sprawia, że prezydenci tych krajów dysponują nieporównywalnym statusem wewnętrznym.
Prezydentura w Polsce ma zupełnie inny charakter. Konstytucjonaliści spierają się permanentnie nad pozycją urzędu prezydenckiego, politycy skłonni są instrumentalizować prezydenta, a wyborcy upatrują w urzędującym prezydencie „zbawcy” albo „chłopca do bicia”. W najnowszej historii Polski nie udało się żadnemu z prezydentów zyskać pozycji przywódcy narodu, czyli takiego autorytetu, który bieżące swary zdołałby zredukować na tyle, by cele dalekosiężne stały się wartościami nadrzędnymi. Uważam, że najbliżej tego ideału był śp. prof. Lech Kaczyński. Czytający te słowa mogą i zapewne mają swoje opinie, ale może jesteśmy zgodni – od prezydenta państwa oczekujemy przywództwa, a nie koniunkturalizmu. Prezydentem nie może być człowiek, który w nic nie wierzy, który nie ma poglądów, którego sposób życia stoi w sprzeczności z głoszonymi przekonaniami. Co więcej, chcemy, by wyznaczał cele, podejmował je i osiągał w naszym imieniu.
- Reagan jak najbardziej serio traktował misję Ameryki jako „miasta na wzgórzu”, które znów powinno stać się świetlanym wzorem dla świata. Istotą tego wzoru było wcielenie w życie ideału społeczeństwa demokratycznego, opartego na prawach jednostki, wynikających z kolei z samego prawa naturalnego, ufundowanego najgłębiej w Bogu. Z tej perspektywy system sowiecki był antywzorem, depcząc zarówno zasady demokracji, jak i prawa człowieka oraz jego naturalne potrzeby: zabezpieczenia własności, wolności słowa i religii.
- System sowiecki (…) okazywał się imperializmem zbudowanym na zniewoleniu kolejnych narodów, podbijanych dla ideologii w ramach jej nieuchronnie ekspansywnej strategii. Jeśli podważyło się samą tę ideologię i przeciwstawiło jej – równie uniwersalną w swych ambicjach – ideę, to rezultatem tego musiała być kontrstrategia. Nie defensywna, nie ograniczona do „powstrzymywania” sowieckiego imperium przed kolejnymi zdobyczami, ale ofensywna: rzeczywista doktryna wyzwalania. Wyzwalania zarówno ofiar „zewnętrznych” sowieckiego imperium (w Europie Środkowo-Wschodniej i w krajach opanowanych przez komunizm na obszarze tak zwanego Trzeciego Świata), jak i ludów samego rdzenia imperium, z Rosjanami włącznie.
- Ronald Reagan postawił kropkę nad „i” ósmego marca 1983 roku, w przemówieniu (…) padły słowa o „Imperium Zła” (an evil empire). Szczególnie przesycony moralnymi, a nawet religijnymi odniesieniami ton tego przemówienia nadawała (…) charakterystyczna dla związku między amerykańską polityką (zwłaszcza, choć nie tylko w wydaniu konserwatywnym) i potężnymi chrześcijańskimi ruchami politycznymi. (…) Prezydent „ustawił” politykę bez reszty w perspektywie zmagań dobra i zła. W ten wymiar także przeniósł zmagania z systemem sowieckim. Przypomniał (…), że sowiecki przeciwnik uznaje jedynie moralność sukcesu, rewolucji, odrzucając fundamentalne, właściwie dla całej judeochrześcijańskiej i – szerzej – humanistycznej tradycji rozróżnienia dobra i zła.
- Chciał ukazać swoim słuchaczom samą – złą – istotę sowieckiego systemu, od której nie wolno abstrahować nikomu, kto ma do czynienia z Moskwą. Tę istotę potwierdza także podważanie w sowieckim systemie praw jednostki, osoby ludzkiej, w imię nadrzędności państwa i dążenie w jego programie polityki zewnętrznej do ekspansji, której celem jest podporządkowanie wszystkich narodów świata. Ci, którzy realizują ten program (…) nazwani są przez amerykańskiego prezydenta „centrum zła (the focus of evil) we współczesnym świecie”. (…) Ten szatański już niemal charakter przeciwnika podkreślony został poprzez nawiązanie do słynnej książki Clive’a Staplesa Lewisa „Listy starego diabła do młodego”. Reagan wydobył z niej obraz największego zła, którego źródła biją nie z jakichś obskurnych jaskiń zbrodni, nie z obozów koncentracyjnych nawet, ale ze schludnych, aseptycznych gabinetów władzy, z decyzji ludzi w białych kołnierzykach, „którzy nie potrzebują nawet podnosić głosu”. Ze złem, z takim złem, nie może być kompromisu, stwierdzał amerykański prezydent.
Ponad 500 stron z setkami przypisów włącznie liczy książka „Powrót >> Imperium Zła <<. Ideologie współczesnej Rosji, ich twórcy i krytycy (1913 – 2023)”. Profesor Andrzej Nowak zebrał w niej esencję wiedzy sowietologicznej na bazie historycznych doświadczeń i politologicznych obserwacji, aby skonkludować ją do formatu przestrogi. Jak się bowiem okazuje, procesy społeczne zdają się na nowo formować szlak, po którym sowieckość przebrana za rosyjskość może się stać, albo już się staje, absolutnie niebezpieczna wszędzie tam, gdzie społeczeństwom i elitom społecznym Zachodu (politykom, ludziom kultury i biznesu, duchownym) wydaje się, że parasol demokracji liberalnej jest skuteczną ochroną przed autorytarną i okrutną hegemonią zakorzenioną w głębokim Wschodzie.
Wybory polityczne, mimo całej swojej płytkiej i wzbudzającej niekiedy obrzydzenie propagandowej otoczki, nabierają olbrzymiego znaczenia. Wybór kierunku, w jakim zmierza państwo jest równoznaczny z opowiedzeniem się za wolnością lub jej utratą. Za wolnością lub utratą wolności w sensie osobistym i zbiorowym. Politycy zatem nie mogą być „wypadkową” tymczasowych okoliczności czy też „niewolnikami” zbiorowych emocji. W sposób szczególny dotyczy to jednej osoby – prezydenta państwa.
- Amerykański prezydent szedł tą drogą, by stanąć wreszcie przed murem berlińskim, pod Bramą Brandemburską. Tu, dwunastego czerwca 1987 roku, mógł już wypowiedzieć swoisty epilog do swej formuły sprzed czterech lat. Epilog wyrażający poczucie nadziei i triumfu. Imperium trzeszczało w posadach. Samo, zepchnięte przez Amerykę Reagana oraz wewnętrzny kryzys, z którym prezydent także wiązał nadzieje, rozliczało się już z własnym złem. „Panie Gorbaczow, zburz pan ten mur!” Ten apel nie był już tylko czczym gestem, ale zapowiedzią bliskiej przyszłości. Ronald Reagan wierzył w nadejście wielkich zmian i wyraził tę wiarę w słowach odpowiadających siłą wyrazu we wcześniejszej formule „Imperium Zła”. Teraz mówił: „Tak, wzdłuż całej Europy ten mur runie. Gdyż nie może ostać się wobec wiary, nie może się ostać wobec prawdy. Ten mur nie może zatrzymać wolności”. (…) Zło przegrywa. Dobro zwycięża. I ostatecznie decyduje o tym moralna orientacja i postawa jednostki.
Historia Stanów Zjednoczonych i historia Rzeczypospolitej Polskiej, w ogóle historie państw, w zasadzie są zapisane biografiami konkretnych osób. Ludzi, których charakter i okoliczności wyznaczały wyzwania przekraczające skalę przewidywalności. W warunkach dyktowanych tradycją rojalistyczną król czy w republikańskim formacie prezydent stawiają – w imieniu swojego narodu – czoła przeciwnościom i uznają aspiracje narodów jako swój osobisty cel. Im mocniej są przywiązani do reprezentowanego narodu i jego naczelnych wartości, im bardziej wysoko mierzą, by naród miał przed sobą przyszłość, tym są skuteczniejsi jako liderzy w danym im przedziale dziejów. Prezydent odpowiada nie tylko przed historią i współcześnie przed wyborcami, ale odpowiada za przyszłość. Wybór prezydenta to odpowiedzialność każdej i każdego, kto wybiera głowę państwa. Także tej i tego, kto od wyboru uchyla się.
Nam w Polsce – żyjącym wysoko i niebezpiecznie, bo na stromej grani Zachodu i Wschodu, nam znajdującym się nieustannie na klifowym brzegu morza falującego historycznymi zmianami – nie wolno być obojętnymi. Chcesz zachować i przekazać wolność?
Krzysztof Kotowicz – www.kotowicz.pl
- TERAZ: Andrzej Nowak, „Powrót >> Imperium Zła <<. Ideologie współczesnej Rosji, ich twórcy i krytycy (1913 – 2023)”, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2023
- POPRZEDNIO: Vivek Ramaswamy, „WOKE S.A. Kulisy amerykańskiego przekrętu sprawiedliwości społecznej”, Wydawnictwo WEI, Warszawa, 2023
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.