Czy jesteście w stanie sobie wyobrazić budynek, który w swojej historii był zbiornikiem wodnym, punktem widokowym, atrakcją turystyczną, zabytkiem, restauracją i punktem obserwacyjnym do kierowania ostrzałem? Nie? Otóż jeżeli udacie się na ul. Sudecką 125A we Wrocławiu, to niczego wyobrażać sobie nie będzie trzeba. Bo takowa budowla tam stoi. Wieża ciśnień, bo o niej mowa, od samego początku istnienia była czymś znacznie więcej niż zbiornikiem na wodę.
Dosłownie od samego początku, a ten był już dawno temu. Jak wiele zabytków Wrocławia, powstała ona w czasach niemieckich. Konkretnie w latach 1904-1905. Zaprojektował ja znany wówczas w Breslau Karl Klimm. Na koncie ma on także m.in. most Zwierzyniecki, czy mosty Osobowickie. Przy budowie wieży współpracował on z duetem rzeźbiarzy Robert Bednorz – Ignatius Taschner. To oni wykonali liczne, zdobiące 62-metrową wieżę rzeźby w piaskowcu.
Wojna nie straszna jej
Budynek już w 1906 roku oprócz zbiornika wodnego zaczął być wykorzystywany turystycznie. Jego lokalizacja czyniła go fantastycznym punktem widokowym. Widać z niej nie tylko panoramę miasta, ale też przy dobrej pogodzie rzekę Ślęzę. Za to przy dobrych warunkach, ktoś z niekiepskim wzrokiem dostrzeże nawet oddalone o 100 km Karkonosze. Zatem już w czasach przedwojennych konstrukcja była wielofunkcyjna. Do tego naprawdę bardzo silna, jak przystało na coś co kiedyś podtrzymywało ogromny zbiornik wody (zdemontowano go w latach 80′).
Przetrwała dwie wojny światowe bez praktycznie żadnych szczególnych uszkodzeń. Nawet oblężenie Festung Breslau. Budzi to szacunek zwłaszcza, że takie wieże były militarnie przydatne. Służyły za punkty obserwacyjne przy ostrzale. Nie inaczej było z tą i choć była idealnym celem, żeby przeciwne wojska ją doszczętnie rozwaliły, tak się nie stało.
Masz wieżę z ogromnym potencjałem. Co robisz? Jeśli jesteś komunistą to… nic.
Co się zaś stało z nią w czasach PRL-u? Otóż… nic. Komunistyczne władze niespecjalnie się nią przejmowały. Do lat 80′ co prawda wykorzystywano ją jeszcze w systemie wodociągów miejskich. Ale nikt jej nie konserwował, walory turystyczne też ignorowano. Po prostu sobie stała, nikomu szczególnie nie wadząc. Jak to zatem możliwe, że po tylu latach zaniedbywania jest dziś w naprawdę niezłym stanie?
Zawdzięcza to… Niemcom. Konkretnie to jednemu, Stephanowi Helmutowi. Biznesmen ten kupił wieżę od miasta w 1995 roku za około 600 000 złotych i przez ponad 20 lat włożył w nią dwie rzeczy, jakie są potrzebne by taki budynek utrzymać w dobrej formie. Serce oraz mnóstwo pieniędzy. Helmut dbał o jej przebudowę, konserwował i co najważniejsze znów zaczął wykorzystywać. Powstała tam ceniona restauracja z kuchnią polską, która w szczytowym momencie potrafiła przyjąć 7000 klientów. Została zamknięta w 2015 roku, a właściciel który już wówczas wiekowo dobiegał do osiemdziesiątki, postanowił sprzedać ją w odpowiednie ręce.
Niezasłużony nieużytek
Trochę to trwało, bo Helmut nie chciał jej sprzedać byle komu. Chciał mieć pewność, że ktokolwiek ją przejmie, nie zaora tego na co przez tyle lat pracował. Czy wyszło? Tak raczej pośrednio, bo grupa Adamietz, która zakupiła wieżę od Niemca za niespełna 3 miliony euro w 2017 roku póki co nie stworzyła jeszcze koncepcji jak wieżę wykorzystać. Inna sprawa, że nowi właściciele też swoje musieli włożyć w zmiany, bo jak się okazało konstrukcja wymagała przebudowy, by spełniać obecne wymogi bezpiecznego użytkowania. Pozostaje mieć zatem nadzieję, że za jakiś czas wieża wróci do użytku, choćby jako punkt widokowy, bo potencjał jest ogromny. Zbyt ogromny aby go nie wykorzystać, bo byłoby po prostu wielka szkoda.