Czy obejrzał już „Wielką Wodę”? Jak podobała mu się kreacja Tomasza Kota? Jak wspomina tamten czas? Co było największą trudnością podczas powodzi w 1997 roku? Porozmawialiśmy z Bogdanem Zdrojewskim, który w latach 1990-2001 był prezydentem Wrocławia.
Temat, który jeszcze nie tak dawno królował we Wrocławiu, ale nie tylko – serial „Wielka Woda” nakręcony przez Netflixa. Miał Pan już okazję obejrzeć tę produkcję?
Tak, obejrzałem dwa odcinki od razu na premierze, potem cztery pozostałe w domu. Bardzo mi się ten film podobał, przede wszystkim dlatego, że prawdziwa była powódź. Fakty były już nieprawdziwe – nie było takiej postaci jak hydrolożka, nie było takich postaci – tak narysowanych jak wojewoda i wicewojewoda. Natomiast generalnie rzecz biorąc był to mój powrót do 1997 roku po 25 latach. Chcę wyraźnie podkreślić, że realizatorom tego przedsięwzięcia wiele się udało. Dobre aktorstwo, dobra scenografia, dobre oddanie klimatu epoki – czasami przerysowane, ale tego wymaga też dobro filmu. Jedno trzeba pamiętać. To film, którego odbiorcami nie mieli być jedynie wrocławianie, tylko cały świat. Tak się też stało. Ten film znajduje się na liście Netflixa w pierwszej dziesiątce oglądalności na świecie i to budzi dużą satysfakcję.
W wywiadzie dla naszej telewizji internetowej wypowiadał się aktor, odtwórca roli Bogdana Zdrojewskiego, czyli Tomasz Kot, który podkreślał, że zagranie Pana było niezwykle trudnym wyzwaniem. Jak Pan oceni tę kreację? Widział Pan…siebie w tym aktorze?
Rozmawiałem z Tomaszem Kotem bezpośrednio po projekcji dwóch pierwszych odcinków i on to potwierdza, co Pan mówił, czyli miał też szansę na taką identyfikację z moją osobą, tylko powodzią. Dla niego to było pewne odkrycie, bo w tym czasie wracał z wakacji nagle do swojego miasta – do Legnicy – i wtedy uczestniczył w końcówce tego wydarzenia. Tomasz Kot przypominał mnie fizycznie, przypominał mnie w kilku reakcjach, natomiast nie odzwierciedlał mojej roli ani mojej pozycji. Ona była bardzo mocno uproszczona – dla dobra filmu i oglądalności. I ja to rozumiem.
Jasne. Jeśli chodzi o powódź, o 1997 roku – jaki był najtrudniejszy moment, z którym przyszło się Panu mierzyć?
Najtrudniejszym momentem była główna noc powodzi. Wtedy ta walka przede wszystkim w centrum miasta – ochrona Auli Leopoldina, Katedry, także Kościoła Najświętszej Maryi Panny na Piasku. Obrona okolic, które przede wszystkim mają obiekty będące najważniejszym elementem dziedzictwa materialnego całego Wrocławia – historii Habsburskiej, polskiej niemieckiej. W kluczowym momencie tej nocy otrzymaliśmy informację, o której dziś powiedzielibyśmy „fake news”. Informacja była fałszywa, że idzie druga fala. Straż pożarna w nocy zarządziła ewakuację. Trzeba pamiętać, że nie było wtedy prądu. Teren nie był oświetlony, był tylko doświetlany z generatorów straży pożarnej. To oznaczało de facto oddanie centrum miasta żywiołowi. Udało mi się, podczas najdłuższych minut mojego życia, zweryfikować tę informację jako fałszywą, przywrócić pełną ochronę Starego Miasta i ochronić Stare Miasto przed absolutną katastrofą o nieobliczalnych konsekwencjach.
A jak Pan wspomina powrót Wrocławia do normalności już po samej powodzi?
Ważne były trzy momenty. Pierwszy – przed powodzią i zakończenie takich realizacji jak ulica Grodzka, Młyny Maria, czy ten wspomniany wał przeciwpowodziowy. Potem sama obrona Wrocławia i to, o co pan pyta w chwili obecnej, czyli ta sytuacja wyjścia z powodzi. Wymagało to ogromnej mobilizacji wszystkich służb i zdanie sobie sprawy z tego, że my nie mamy czasu – rok, dwa trzy na odbudowę po powodzi. Kluczowe są trzy-cztery miesiące do zimy. Wiemy dobrze jakie powódź, w mieście takim jak Wrocław, pozostawia ślady w postaci wilgotności, w postaci wód, które są pod budynkami, w postaci ogromnych ilości śmieci mocno zawilgoconych, ale także zagrożeń epidemiologicznych. Mieliśmy 2-3 miesiące by wyjść z tego kryzysu i zabezpieczyć Wrocław przed postępującymi konsekwencjami. I to się udało. Potem były te następne aktywności, o których mogę powiedzieć w dużym skrócie – nie chodziło o to, by przywrócić Wrocławiowi kondycję sprzed powodzi, tylko skorzystać z tego negatywnego pretekstu jakim była powódź, by Wrocław znalazł się w XXI wieku. Żebyśmy nie wracali do tego stanu technicznego, który został zdewastowany, tylko żebyśmy odnotowali w tej materii postęp. W większości wypadków to się udało.
Komentowane 1