21 dzień lutego obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Data jest nieprzypadkowa.
Już od 22 lat temu ustanowione przez UNESCO święto upamiętnia wydarzenia z 1952 roku, które miały miejsce w stolicy Bangladeszu Dhace. Wówczas studenci miejscowego uniwersytetu zginęli podczas demonstracji, w której domagali się nadania językowi bengalskiemu statusu języka urzędowego. Według szacunków UNESCO, prawie połowie z blisko 6 tysięcy języków grozi wyginięcie w ciągu najbliższych trzech pokoleń.
My, Polacy, z własnej historii wiemy, jak ważne jest zachowywanie tożsamości językowej. W XIX wieku, o czym w „Syzyfowych Pracach” pisze Stefan Żeromski mieliśmy do czynienia z rusyfikacją. Dzieci nie mogły pisać, mówić, a nawet modlić się w języku polskim. Protest dzieci z Wrześni to jeden z przykładów walki o własną tożsamość językową.
Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego to także okazja do dbania o czystość naszej mowy. Wielokrotnie podkreślał to profesor Uniwersytetu Wrocławskiego Jan Miodek – wybitny językoznawca, zagorzały przeciwnik…wulgaryzmów. Wulgaryzmy były, są i będą, bo w każdym języku, już od zarania dziejów, istnieje potrzeba ekspresji. Dotychczas jednak istniały jakieś granice, np. relacja mężczyzna – kobieta. Nawet najmniej powściągliwy pod tym względem mężczyzna, hamował się w obecności kobiety.
Moje pokolenie nie było święte, choć od razu trzeba zaznaczyć, że szczytem wulgarności było słowo „kurde”. Używało się też innych, omownych form, jak „kurna”, czy „kurde mol”. O tym najgorszym, w którym po „r” jest „w” – właściwie nie było mowy, zdarzało się ono okazjonalnie, a jeśli już wyrwało się komuś przy dziewczynie – trzeba ją było przez pół roku przepraszać!
Dzisiaj przeciętny, polski mężczyzna nie czuje w sobie żadnych zahamowań i mimo obecności kobiet, przeklina tak samo, jak w środowisku mężczyzn. To było pierwsze tabu – kobieta w towarzystwie. Drugim tabu, może jeszcze silniejszym, była relacja dzieci – rodzice. Nawet, kiedy byłem już mężczyzną w poważnym wieku, mojemu ojcu nigdy się nie zdarzyło, aby w mojej obecności posłużyć się ekstremalnym wulgaryzmem. Pochodzę ze Śląska, z Tarnowskich Gór, szczytem jego oburzenia było przekląć „o to pieron jeden!” Dzisiaj z przerażeniem patrzę na rozmawiające ze sobą pary, które podczas spaceru z małymi dziećmi, na tym czy innym, nadodrzańskim bulwarze, używają najwulgarniejszych słów. – mówił w 2015 roku profesor Jan Miodek, wybitny językoznawca Uniwersytetu Wrocławskiego.
Dbajmy o język nasz ojczysty nie tylko od święta!
Filip Macuda