Michał Zwolak (7:56:06), wrocławski trener personalny podejmie się bicia nieoficjalnego rekordu Guinessa w robieniu burpees na czas. Jego celem jest zrobienie jak największej ilości powtórzeń w ciągu 12h. Cel jest szczytny – wszystko dla chorej 10,5-letniej Marysi.
Aktualny rekord wynosi 5 669 powtórzeń. 10,5 letnia Marysia choruje na marmurkowatość kości- choroba Albersa-Schönberga z wtórnym zanikiem nerwów wzrokowych. Obecnie jest po przeszczepie macierzystych komórek krwiotwórczych
Kiedy w pana głowie pojawił się pomysł podjęć wyzwania bicia rekordu burpee?
Pomysł pojawił się w tym roku po wykonaniu 4000 powtórzeń. W marcu w 7h 56 minut zrobiłem 4000 burpeesów. Wtedy wraz z przyjaciółmi zbieraliśmy pieniążki dla chorego Bartka. Zadawano mi pytania: „co dalej, co dalej?”. Tak naprawdę nie chciałem deklarować się, czy podejmę się próby bicia rekordu Guinessa. Po wakacjach naszło mnie, że podejmiemy tę próbę, bo to kolejna okazja, by komuś pomóc – tym razem Marysi.
To kolejny przypadek, w którym połączy pan aktywność fizyczną będzie mógł pan pomóc podopiecznym Fundacji.
Jeśli chodzi o fakt zbierania pieniążków, to nie dałoby rady bez siłowni, na której na co dzień pracuję. Wszystko zaczęło się od 1000 burpeesów, później 2000, 3000, 4000. Teraz chcemy pobić 5000. Na początku chciałem to robić tylko dla siebie, natomiast w marcu zacząłem dostawać głosy mówiące, że warto połączyć sport z pomaganiem. Nie mam żadnych sponsorów, zasięgów, natomiast chcę pomagać przy okazji propagując aktywność fizyczną. Mam bardzo pozytywny odzew od obserwatorów, znajomych, więc myślę że przy okazji to może być zachęcenie dla ludzi, którzy to zobaczą. Żeby pomagać i żeby podjąć próbę zrobienia kilku burpeesów.
Burpees wciąż są dość niszową aktywnością fizyczną. Czy każdy może się podjąć takiego wyzwania?
Burpee to „znienawidzone” ćwiczenie crossfiterów. Burpee zostało rozpropagowane przez crossfit, czyli sport który w Polsce jest modny od 5-6 lat. To proste ćwiczenie, które jest w stanie wykonać każdy. To po prostu – „padnij-powstań”, tylko robione w sposób bardziej kontrolowany. Stojąc na ziemi kładziemy ręce tak jak do pompki, wyrzucamy nogi w tył, kładziemy klatkę na ziemi, wracamy nogami do przodu i tyle. Z delikatnym wyskokiem i do tego klaszczemy nad głową. Są różne standardy, różne opcje, natomiast to taka najbardziej podstawowa wersja. Bardzo dobre ćwiczenie kondycyjne. Co do samej próby…jeśli nie robiliśmy tego wcześniej w ogóle, to będzie to bardzo wymagające nawet przy 20-30 sztukach. Jeśli ktoś trenuje sobie crossfit, to zachęcam do robienia. Buduje bazę tlenową – mamy w tym pompkę i wyskok. Pracujemy praktycznie całym ciałem. Sam bardzo chętnie je wykonuję.
Tym razem będzie pan pomagał 10,5-letniej Marysi. Czy w planach są kolejne wyzwania sportowe, które będzie pan podejmował aby pomóc podopiecznym Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”?
W tym momencie trudno powiedzieć. Chciałbym kontynuować tego typu rzeczy. Robię to na własną rękę. To 12-godzinny wysiłek jednego ćwiczenia. Nie chcę tego porównywać do triathlonu, czy jazdy na rowerze, bo na pewno każdy tego typu wysiłek to ogromne wyzwanie kondycyjno-wytrzymałościowe. Ciężko mi określić w jakim kierunku dalej pójdę. Lubię taki wysiłek, lubię pomagać, więc być może zdarzą się kolejne takie wyzwania. Osiem godzin dałem radę, teraz chcę dać radę 12 h. Mam nadzieję, że to nie jest ostatnie przekraczanie swoich granic w słusznym celu.
Czuje pan wsparcie bliskich i rodziców Marysi?
Tak, dostaję bardzo dużo ciepłych słów. Jestem wdzięczny za każde „trzymam kciuki”. To jest miłe, kiedy mogę komuś pomóc i wiem, że to wyzwanie będzie wykonane w słusznej sprawie.
Na jakiej zasadzie odbędzie się pomoc? Stworzył pan wydarzenie na Facebooku.
Mam wydarzenie na facebooku, na którym mam opisaną całą akcję. Myślimy ze znajomymi, jak to wszystko zorganizować. Będzie można wpłacać pieniążki. Z całego wydarzenia będzie transmisja live. Być może będzie jakaś puszka w siłowni, gdzie też będzie można pomóc i się dołożyć. 4 grudnia, sobota, ul. Międzyleska 4.