Jest jakaś trudna do wyrażenia subtelność (choć nie wiem czy to adekwatne słowo), może lepiej napisać, że to delikatność, łagodność, zwiewność i zarazem jakaś postać zdecydowania, wręcz odwagi, nawet rodzaj… śmiałości. To fenomen ledwo widocznej, za to głęboko brzmiącej struny mojej duszy.
Wspominałem niedawno o przedziwnym wciąż moim doświadczeniu duchowym związanym z szóstą stacją Drogi Krzyżowej. Nie potrafię wszystkiego nazwać, a szukając słów obawiam się nadmiaru formy nad treścią. Weronika jest uosobieniem delikatności i jednocześnie łączy w sobie odwagę. Wracam do tego wątku, bo w Wielkim Tygodniu, chcąc zbliżyć się do najważniejszej tajemnicy chrześcijaństwa, nie umiem tego starania podjąć bez tej właśnie nadzwyczajnej otuliny ludzkich doznań. Przecież Pan, idąc w piątek ulicami Jerozolimy, którymi jeszcze w niedzielę poruszał się w bitach zachwyconego tłumu, teraz w tym samych miejscach doświadcza czegoś zupełnie innego. I… tylko kobiety: Jego Matka, Weronika, poniekąd płaczące niewiasty, okazują Mu empatię (znów nie jestem przekonany czy aby to słowo jest trafne). Przecież nie było przypadkiem, że to kobiety pierwsze odkryły, że grób jest pusty…
Na mojej krętej (żeby nie powiedzieć pokręconej) ścieżce wiary jest św. Faustyna Kowalska. Jej „Dzienniczek” w czasach studenckich był i nadal jest dla mnie nie tylko memuarystycznym bestsellerem. Wstrząsało mną za każdym razem, gdy opisywała swoje doznania mistyczne, to jak wielką, bezgraniczną miała ufność. Jest też św. Teresa Benedykta od Krzyża – Edith Stein. Ile razy czytam jej teksty fenomenologiczne, a jeszcze bardziej teologiczne i zapisy przeżyć duchowych, mam wrażenie tak silnego wbicia w realność świata, iż staje się ona znakiem obecności Pana Boga tak czytelnym, że wypadałoby spuścić wzrok, by go nie stracić. Jest też – bardzo jeszcze nierozpoznana Lisamaria Meirowsky o zakonnym imieniu Maria Magdalena Dominika. Podobnie jak Edith Stein była konwertytką z judaizmu na katolicyzm. Zawodowo była lekarzem pediatrą i dermatologiem. Lisemaria zajmowała się zatem bardzo egzystencjalnymi kwestiami, jakby na drugim biegunie Edyty, której pasją były nauka, a szczególnie filozofia. Obie obywatelki Niemiec były rodzinnie związane z polskimi obecnie miastami (Wrocław i Grudziądz), zginęły w Auschwitz i to w tej samej komorze gazowej jednocześnie dlatego, że były Żydówkami. Jest Wanda Boniszewska – fascynująca duchowo mistyczka naszych czasów. Była siostrą zakonną, stygmatyczką. Przebywała w Wilnie i w latach 50. aresztowana, torturowana i skazana na surowy łagier przez Sowietów. Cudem tylko wróciła do Polski, gdzie zmarła w 2003 r. Niezwykły, bo mistyczny, jest wątek jej biografii związany z zamachem na Jana Pawła II z 1981 r. i operacją, jaką Ojciec Święty przeszedł wtedy w rzymskiej klinice Gemelli. Mógłbym jeszcze wspomnieć o Teresie Sánchez de Cepeda y Ahumada, którą znamy jako św. Teresę z Ávila czy też św. Joannę d’Arc, choć upływ epok dzielących nas od obu niewiast zdają się niesłusznie sugerować, że przebrzmiała ich rola.
Każda z wymienionych wyżej kobiet w tajemniczy, po ludzku rzecz traktując, sposób spajała nie tylko w sobie, ale i sobą wspomniane na wstępie delikatność i śmiałość. Łatwo się to pisze z pozycji człowieka, który nie zaznał nawet znikomej cząstki ich doświadczeń. Jednak przyznać się, że ich nimb świętości urzeka, zachwyca, fascynuje i przyciąga, to raczej mogę. Dlaczego chcę o tym opowiedzieć? Mam jakieś wewnętrzne przeczucie, że współcześnie ludziom potrzeba takich właśnie cech. Radykalizmu splecionego z czułością. Zdecydowania godzonego z wrażliwością. Odwagi złączonej łagodnością. I nie myślę tu tylko o warstwie egzystencjalnej. O niej też, ale też jeszcze mocniej o sferze ludzkiego wnętrza, także tego, w którym Pan Bóg jeszcze ma nie dość miejsca lub w ogóle nie jest doń zapraszany. O tym samym pomyśleli twórcy epopei filmowej „The Chosen”, gdy pokazali scenę uzdrawiającego mocą wiary dotyku? To zdarzenie (Łk, 8, 40-48 lub Mk, 5, 21-34) jest rodzajem paraboli ukazującej moc wiary? Być może – co sugerują w filmie – kobietą cierpiącą na krwotok była Weronika, ta sama, która później podała Jezusowi chustę, gdy szedł na Golgotę.
Dotyk niesie w sobie wiarę w obopólne odczuwanie i jego doznanie. Tak też jest z dotykiem wiary. Wymaga nierozłącznie delikatności i zdecydowania. I spaja nieodwołalnie.
Krzysztof Kotowicz www.kotowicz.pl / 04.04.2023