Maria Michałowska przez ponad pięć dekad była aktywną współtwórczynią środowiska wrocławskiej awangardy.
Pozostawiła po sobie kilkadziesiąt obrazów, rysunki, fotografie. Jednak, pomimo tej różnorodności jej twórczość jest spójna z jej osobowością i postawą życiową, pewnymi skłonnościami do, z jednej strony, zanikania, zacierania po sobie śladów, z drugiej, do budowania poprzez sztukę siebie samej, nie tylko poprzez sam fakt częstego tworzenia autoportretów, ale także zaznaczanie swojej obecności na różne sposoby.
Aby zilustrować ten proces, na wystawie „Maria Michałowska. Na końcu tej drogi być może znajdę lustro” prezentowane są w układzie chronologicznym najważniejsze prace ze wszystkich okresów twórczości artystki, poczynając od malarstwa, wyróżniając cykl „Formy znikające”, który otwierał kilkuletni okres kontemplowania przez Michałowską koloru jako zjawiska. Realizacje te miały wymiar kontemplacyjny czy wręcz medytacyjny, a pochodzą z czasu, w którym artystka poświęcała się głównie malarstwu i nie „pojawiała się” w swojej sztuce, tworząc abstrakcyjne formy i rezygnując z autoportretów. Sytuacja zmieniła się, ale w paradoksalny sposób, w latach 70., kiedy Michałowska zaczęła tworzyć fotograficzne i rysunkowe prace – cykle „Multiplikacje”, „Multiplikacje: Autoportrety” (1972), „Ślady” (1972) czy „Przekształcenia” (1973). Autorka jest obecna w tych pracach, ale jednocześnie znika, chowa się, anonimizuje. A jednak w tych rysunkach, w procesie ich tworzenia jest – tak jak w obrazach olejnych tej artystki – coś, co każe myśleć o nich jako narzędziu do uważnego spoglądania na świat i o efekcie takiego patrzenia.
Choć Maria Michałowska zmarła zaledwie sześć lat temu, dziś o niej pamięta już niewielu członków współtworzonego przez nią wrocławskiego środowiska artystycznego. Dzieje się tak z dwóch powodów – po pierwsze artystka żyła 93 lata, dłużej niż większość jej rówieśników, uczestniczek i uczestników Grupy Wrocławskiej. Drugi powód, bardziej złożony, to jej charakter. We wspomnieniach nielicznych, którzy ją pamiętają, utrwalił się obraz twórczyni jako osoby nieszczególnie otwartej, nieepatującej swoimi prywatnymi sprawami, rzadko udzielającej się towarzysko (jeśli już, to bardziej z obowiązku niż z faktycznej potrzeby), uprzejmej, eleganckiej i skrytej. Czy w ogóle ten fakt stanowi jakąkolwiek przeszkodę dla odczytywania jej twórczości? Czy taka sama sytuacja w odniesieniu do artysty płci męskiej w ogóle miałaby znaczenie? Pytania te warto postawić, jeżeli z jednej strony mamy dzisiaj interpretować poszczególne realizacje twórczyń z okresu PRL, z drugiej zaś wyjść poza utrwalone nawyki interpretacyjne, by na nowo pisać historię sztuki artystek w Polsce.
Monograficzna wystawa „Maria Michałowska. Na końcu tej drogi być może znajdę lustro” jest próbą spojrzenia na twórczość artystki jak na proces, którego istotnym elementem jest budowanie własnej podmiotowości i badanie swojej relacji ze światem. Wystawa jest próbą spojrzenia na twórczość artystki jak na proces, którego istotnym elementem jest budowanie własnej podmiotowości i badanie swojej relacji ze światem.