Fundacja Jubilo prowadzi warsztaty i realizuje projekty teatralne w różnych środowiskach. Pracuje z osobami z zaburzeniami umysłowymi i fizycznymi, uchodźcami, społecznością romską czy więźniami. Skład zespołu to międzynarodowa grupa aktorów i muzyków działająca na stałe we Wrocławiu.
W kolejnym odcinku cyklu #BliżejMiasta, zapraszamy na niezwykle ciekawą rozmowę. Państwa i naszymi gośćmi są przedstawiciele Fundacji Jubilo – jej współzałożyciel Diego Pileggi oraz Martyna Dębowska – project manager.
„Jubilo” w języku łacińskim oznacza „radość”. Czy to główna dewiza, która przyświeca waszym działaniom?
DP: Po polsku znaczy to dokładnie „okrzyk radości”, to było naszą inspiracją przy otwieraniu fundacji i tworzeniu sobie przestrzeni pracy. Dla nas, interpretacja radości ma duże powiązanie z wolnością. To oczywiście zależy od kontekstu, bo wolność dla aktora, a osoby niepełnosprawnej oznacza co innego. Trzeba pamiętać, że w zależności od osoby, do której kierujemy swoje swoją działalność dobierać odpowiednie narzędzia. Zasada jednak zawsze jest taka sama… Cóż znaczy wolność na przykład w więzieniu? Według nas jest to tworzenie mostu pomiędzy społeczeństwem, a osadzonymi, możliwość swobodnego wyrażania siebie. A naszym głównym instrumentem jest oczywiście teatr.
MD: Techniki teatralne są wykorzystywane przez nas, żeby przeprowadzić warsztat, uruchomić proces. U każdego dochodzi do uwolnienia czegoś innego, jakiegoś innego pierwiastka. Po roku pracy z fundacją zauważam, że u naszych chłopaków z zakładu karnego dochodzi do wyzwolenia emocji, takich jak radość, gniew i naszymi narzędziami udaje się to wyciągnąć. Trudno sobie wyobrazić, by w normalnej sytuacji w życiu codziennym mieć problem na przykład ze śmiechem – w ZK jest to emocja, którą niełatwo było niektórym uwolnić.
Skąd wzięła się inspiracja na tak ukierunkowaną działalność?
DP: Jubilo narodziło się, kiedy wraz z Danielem Hanem (współzałożycielem fundacji) rozpoczęliśmy współpracę z aktorami z Teatru Pieśni Kozła. Pracowaliśmy w międzynarodowej grupie starając się rozwijać różne narzędzia pedagogiczne. Daniel zapytał mnie wtedy, „hej, a czemu by nie wykorzystać tych wszystkich ćwiczeń w jakimś zewnętrznym, trudnym środowisku?” Na początku nie było do końca jasne, co chcemy właściwie robić. Któregoś razu wpadliśmy na pomysł, żeby spróbować zrobić warsztat z grupą osób z niepełnosprawnością… I tak zaczęliśmy, nawet nie wiedząc, dlaczego. Wszystko klarowało się później poprzez praktykę.
Dla mnie jako aktora, zaglądanie w głąb siebie poprzez teatr było wielkim procesem, który bardzo mnie zmienił. Zdałem sobie sprawę, że można w ten sposób dać szansę na zmianę i rozwój każdemu, właśnie dzięki takim narzędziom. Można opisywać różnice pomiędzy niepełnosprawnymi, osadzonymi czy Romami, ale dla nas te różnice nie istnieją, nie są istotne. Wszyscy jesteśmy ludźmi i w naszym człowieczeństwie powinniśmy być jedną, wielką społecznością.
MD: Dla mnie to też jest ciekawe, że Jubilo zaczynało jako kolektyw artystów, wywodzących się ze szkół teatralnych. Z drogi, która wydaje się stereotypowo jedyną słuszną, jeśli chcemy tworzyć teatr. Jubilo jednak zebrało ludzi, którzy tej ścieżki chcieli szukać w sobie. Niekoniecznie jedynie klasyczna droga jest profesjonalna i ludzie udowadniają to w swoich działaniach, pokazują, że potrafią dotykać nieco innych obszarów i robić to profesjonalnie, łącząc te dwa światy i kreują „eden”.
Pracujecie z rozmaitymi grupami, które z różnych powodów bywają wykluczone – zarówno społecznie jak i kulturowo. Z kim pracowało się najtrudniej?
DP: Z aktorami! A tak poważnie, każda grupa stawia inne wyzwania i niełatwo określić, z jaką pracuje się najtrudniej. Do każdej trzeba po prostu dobrać różne narzędzia pracy, bo i cele bywają inne. Z Romami, z którymi pracowaliśmy na ich koczowisku przy ulicy Kamieńskiego, przez trzy lata wytworzyliśmy bardzo unikalną relację. Wymagało to czasu i zbudowania zaufania, ale powstało coś wyjątkowego. Każda grupa wymaga nieco innego podejścia i ilości poświęconych godzin. Na przykład z osadzonymi płynna praca mogła zacząć się już po miesiącu od sesji pilotażowej. Tak jak powiedziałem wcześniej, najważniejszy jest proces i cierpliwość… To rzeczy kluczowe w naszej praktyce, ale i najtrudniejsze.
Jak pracuje się z osobami zaburzonymi, w jaki sposób do nich docieraliście? Jakie to były zaburzenia?
DP: Rozmaite. Byli to ludzie po ciężkich epizodach depresji, chorzy na schizofrenię, z zespołem Downa, autyzmem… Oczywiście podczas zajęć obecni byli psychologowie lub terapeuci. Prowadziliśmy również warsztaty w Bośni, z kobietami, które doświadczyły traumatycznych przeżyć związanych z wojną, często tracąc swoje rodziny. Pracowaliśmy też z ludźmi uzależnionymi od różnych substancji, bardzo dużo rozmaitych przypadków. Każdy był na innym poziomie samoświadomości i z innymi trudnościami i co za tym idzie, zawsze trzeba było dobrać inne sposoby pracy.
Ludzie z pewnymi ograniczeniami ruchowymi, musieli korzystać z innych ćwiczeń niż pozostali. Podobnie, jeśli ktoś miał trudności z mówieniem lub mówił zbyt dużo. Trzeba było wszystkie metody dobrać indywidualnie, nawet podczas pracy z własnym głosem. Sposób zawsze jest jednak podobny, należy spotkać się z grupą, poznać ją, popracować, odnaleźć granicę ich możliwości i później starać się ją poszerzać.
MD: Tak, Jubilo ma wypracowane pewne sposoby, techniki i koncepty, ale to wszystko ostatecznie musi zmierzyć się z rzeczywistością i konkretną osobą. Zawsze, przychodząc przygotowanym na warsztat i tak musimy mierzyć się z najtrudniejszym elementem, czyli dostosowaniem metodyki do konkretnych warunków. Pierwszym etapem jest próba zrozumienia grupy, stworzenia wspólnej przestrzeni i dostosowania się do niej, później staramy się wyciągnąć z każdej osoby indywidualnie to, co najlepsze i często najtrudniejsze.
Prowadziliście warsztaty i realizowaliście duże spektakle z osadzonymi, jak odniesiecie się do stereotypów, jakie panują w wielu głowach na ich temat?
MD: Jako młoda dziewczyna wchodziłam do zakładu karnego z pewnymi uprzedzeniami i stereotypami, co jest nieuniknione. To nie było łatwe doświadczenie, bo nie wiesz czego tak naprawdę oczekiwać. Kiedy decydujesz się do dołączenia do takiego procesu, to stopniowo musisz się nastawić na to, że spotykasz się z człowiekiem, nie z „osadzonym”. Zaczynasz kłaść nacisk na jego imię, nie numer w aktach. Na czas spotkania staramy się stworzyć najlepsze możliwe warunki do tego, by spotkać się z nimi na równi, Niezależnie od tego, że znajdujemy się na terenie jednostki, gdzie ludzie mają ograniczone podstawowe prawo, czyli wolność. Siłą rzeczy, po roku, po kilku latach dostrzegamy zmiany w naszym myśleniu i w postrzeganiu tych ludzi.
Podobnie ze zmianami, które zauważamy w nas samych. Ciekawym procesem jest również tzw. „Odzwierciedlenie”, czyli próba zobaczenia w drugim człowieku siebie, to bardzo pomaga zauważyć co zmieniło się w naszym środku. To niekoniecznie spektakle są najlepszym ukazaniem naszej pracy, często najwięcej widać podczas trwania procesu. Wracając stricte do pytania – kalka myślowa zmienia się w dużym stopniu. Nagle się okazuje, że tworzymy relacje z ludźmi, którzy wcześniej funkcjonowali w naszych myślach tylko jako pewien konstrukt pochodzący z mediów czy opowieści, a w rzeczywistości wcale nie było się czego bać.
DP: Stereotypy, mówiąc wprost, to często łatka dotycząca pewnej grupy społecznej. Środowisko więzienne jest inne niż wydaje się na pierwszy rzut oka i ci ludzie chcą coś zmienić i zaangażować się w proces. Zrobić coś konstruktywnego, a nie wegetować we wściekłości na społeczeństwo. Stereotypowa definicja więźnia czy jest bardzo prosta, ale gdy przyjrzymy się indywidualności, znajdziemy znacznie, znacznie więcej.
Jak wielu z nich chciało uczestniczyć w zajęciach, a jak duża mogła być grupa?
DP: Nie wiemy. Na początku pracy – prawie sześć lat temu – mieliśmy około 15 uczestników. Były sesje pilotażowe, ludzie chcieli spróbować. Teraz grupa składa się z około 11 osób, bywało też tak, że część ludzi chciało wystawić spektakl, część jedynie poćwiczyć elementy panowania nad oddechem czy głosem. Niektórzy zaangażowali się jako obsługa techniczna. Wszystko zależało od procesów wewnętrznych uczestników.
MD: Administracja w ZK jest skomplikowana. Dużo zależy od wychowawców, którzy są naszymi łącznikami ze światem i decydują o wielu rzeczach. Jesteśmy otwarci na nowych uczestników, kiedy ktoś poczuje wewnętrzny impuls i zdecyduje się dołączyć nawet w trakcie trwania cyklu.
Można powiedzieć, że w pewnej sferze daliście im wielką wolność. Jakie przemiany zaobserwowaliście w tych ludziach?
DP: Ogromne. Niektórzy pracują z nami już pięć czy nawet sześć lat. Bardzo się zmienili. My tworzymy warunki, ale to oni wykonują całą pracę i decydują się wejrzeć w siebie. Niektórzy mieli problemy z wyrażaniem emocji, ze stresem, z wytrzymaniem w medytacji choćby kilku minut, a więc podstawowej kontroli nad sobą. Teraz nie sprawia im to trudności. Większość z nich będzie już niedługo ponownie częścią społeczeństwa, więc to bardzo ważne, żeby czuli się ze sobą jak najlepiej i potrafili dobrze sobie radzić ze swoimi problemami czy trudnościami. Także ich chęć pracy nad sobą i zmian powinna być wspierana z każdej możliwej strony.
MD: Te zmiany są ogromne dlatego, że pracujemy z potrzebami elementarnymi. W ZK pragnienie wolności, kontaktu z drugim człowiekiem stanowi elementarz. Kiedy owe potrzeby są blokowane na przykład przez daną instytucję, to prowadzone przez nas projekty dają jedyną możliwość na ich uwolnienie. Właśnie wspomniany na początku rozmowy „okrzyk radości”. Porównując warsztaty w ZK do tych organizowanych na zewnątrz, zauważamy, że zmieniają się potrzeby uczestników, a my napotykamy problem stworzony często przez nas samych w wyniku ogromnej ilości spływających na nas bodźców. To są skrajnie różne światy pod kątem systemów, w jakich funkcjonują.
Co w Waszej działalności lubicie najbardziej?
DP: Dla mnie, rezultaty wspólnej pracy i procesu są najcudowniejsze. Wspaniałe są momenty po ukończeniu projektu, kiedy wszyscy razem siadamy, patrzymy się na siebie… Wspólnota – tak bym to podsumował.
MD: Najwięcej wolności odnajdujemy we wspólnych momentach. Oprócz tego, że dla każdego z nas to bardzo trudna praca, to kiedy można sobie usiąść i popatrzeć na wolność w zakładzie karnym to jest to super. Kiedy zauważyłam, że w tych warunkach izolacji komuś chce się po prostu być i przeżywać to, co się dzieje i jest tam w stanie odnaleźć radość, to pomyślałam, że o to właśnie chodzi.
Z którego projektu jesteście najbardziej dumni i dlaczego?
DP: Myślę, że właśnie „Odkluczanie”, czyli pracę z osadzonymi. To nasz najstarszy projekt. Ludzie czasem pytają: czym jest Jubilo, kto je tworzy? Trudno mi wtedy odpowiedzieć, bo Jubilo to ludzie w Bośni, Iranie, Włoszech, we Wrocławiu… Miliony mostów i relacji. Z którego projektu jesteśmy zatem najbardziej dumni…? Chyba z Jubilo jako całości.
Jakie będą następne działania, których możemy się po Was spodziewać?
MD: Jesteśmy w trakcie planowania, prowadzenia rozmów. Przed nami duży projekt europejski, Creative Europe, który opiera się na podobnych zasadach co „Odkluczanie”, oprócz ZK nr 1 również w nowych przestrzeniach, m.in. szkoląc inne zespoły warsztatowe, nie tylko w Polsce. W 2021 r. wystawimy również nowy spektakl, który przygotujemy z osadzonymi i mamy nadzieję otworzyć się na bardziej na obszar edukacyjny, co jest związane z drugim projektem, Erasmus +. Będziemy zapoznawać młodych ludzi z metodą Jubilo. W planie jest również przygotowanie spektaklu. To wszystko ma pomóc otworzyć się na nowe środowiska i ludzi, którzy chcieliby podjąć twórczą drogę i pracować przy podobnych projektach.
DP: W tym roku chcemy otworzyć się na nowych ludzi i przekazać im swoje doświadczenie, również wiele się od nich ucząc. Mamy nadzieję poszerzyć rozmiar naszych działań. Przed nami wiele wyzwań.
Pozostaje mi życzyć ich realizacji i podziękować za inspirujące spotkanie.
Rozmawiał: Maciej Fedorczuk