Matias Nahuel Leiva w poprzednim sezonie rozkręcał się powoli. Pod koniec rozgrywek błysnął i stał się ważną częścią zespołu, który cudem utrzymał się w Ekstraklasie. Dziś nie ma być jednym z wielu, tylko liderem zespołu, który znajdzie swoją tożsamość i nie będzie do końca drżeć o ligowy byt. „10” na plecach – zazwyczaj – nie zakładają przypadkowi piłkarze.
Choć w zasadzie należałoby powiedzieć, że nie zakładają w innych klubach niż w Śląsku Wrocław. Nahuel otrzymał szansę odczarowania numeru, z którym w latach 2016-2017, czarował Ryota Morioka. Był liderem słabego kadrowo Śląska. Iskierką nadziei, zawodnikiem dla którego warto było wybrać się na stadion.
Japończyk pozostaje ostatnią dobrze zapamiętaną „10”, która grała w klubie. Kamil Vacek nie nawiązał do czasów wicemistrzowskiego Śląska, Farshad Ahmadzadeh popisał się efektownym…przyjęciem piłki, Mateusz Radecki długo się leczył, Bartłomiej Pawłowski został zesłany…na wahadło. Poprzednie dwa epizody „10” też nie należą delikatnie mówiąc do udanych. Dennis Jastrzembski z „magicznym numerem” na plecach ligi nie podbił, a apogeum „sukcesów” wrocławskich dziesiątek była gra Caye Quintany, któremu nie służył we Wrocławiu żaden numer (poprzednio grał z „24”).
On się cieszy jak jest na boisku, jak może grać w piłkę. – to jedna z opinii, którą na temat Nahuela da się usłyszeć w klubie.
I rzeczywiście, końcówka poprzedniego sezonu pokazała, że urodzony w Rosario (tam gdzie Lionel Messi) pomocnik może cieszyć – nie tylko siebie, ale przede wszystkim kibiców. Jego piękne trafienie w meczu przeciwko Wiśle Płock dało Śląskowi tlen.
Ma papiery na granie. Ja lubię takich piłkarzy. W zasadzie od pierwszego meczu w Zabrzu, gdzie było mnóstwo rzeczy, które należało poprawić, to był jasny punkt zespołu. To w jaki sposób wychodził spod pressingu, to jak kontrolował piłkę i jak ją chronił. To w jaki sposób szedł do ataku, jak wracał, pracował dla drużyny, reagował po stracie piłki i nieudanym zagraniu. To wszystko od razu było widać. Nahuel jest piłkarzem, który miał papiery na wielkie granie. Dziś jest w Śląsku Wrocław i chcemy, by zaliczył udaną rundę. To będzie zawodnik, który będzie grać z numerem „10”. Chcę, by ten numer wpłynął na niego pozytywnie. Będziemy od niego wymagać, natomiast to co jest dla niego najistotniejsze to bramki i liczby. – powiedział w wywiadzie dla naszego portalu trener Śląska Wrocław Jacek Magiera.
Szkoleniowiec zdradził, że ma dla niego inne zadania niż w końcówce ubiegłego sezonu.
Widzę go wyżej. Widzę go na lewym skrzydle, widzę go na dziesiątce. Chodzi też o zrozumienie tych zadań, aby Nahuel nie schodził zbyt nisko po piłkę. On nie ma być zawodnikiem pod naszymi stoperami, on jest groźny kiedy jest na połowie przeciwnika. Ma bardzo groźne uderzenie z dystansu i chcemy, by w tym sezonie jeszcze bardziej uwypuklił ten atut. Jest bardzo pozytywnie nastawiony do świata, jest uśmiechnięty, coraz więcej się dogaduje, coraz więcej bierze udział w funkcjonowaniu zespołu. Mam wobec niego duże oczekiwania.
W listopadzie tego roku Matias Nahuel skończy 27 lat. Mimo poważnych kontuzji ma jeszcze czas na powrót do większego futbolu. Mówimy przecież o zawodniku, który w wieku 17 lat debiutował w Villarrealu, a w mistrzostwach Europy do lat 19 strzelał bramkę w finałowym meczu.
A wracając do numeru…komu ma się udać odczarować magię „10” we Wrocławiu, jak nie Argentyńczykowi z pochodzenia?