Dziś w naszym cyklu #BliżejMiasta poznamy kolejną małą wrocławską historię. Tym razem, nasza rozmówczyni – Pani Anna – opowiada o swoim przeżyciach związanych z 20 latami pracy na Politechnice Wrocławskiej.
Kiedy rozpoczęła Pani pracę na Politechnice wrocławskiej?
To był 1 kwietnia 1988 roku. Doskonale ten dzień pamiętam. Mimo że był to prima aprilis, to ta praca żartem nie była. To był czas zwolnień… Politechnika była dla mnie bezpiecznym portem, bo szansa na utrzymanie pracy tam wydawała mi się większą niż w zakładzie, w którym pracowałam wcześniej. Politechnika cieszyła się ogromnym prestiżem. Kiedy przyszłam do pracy, słyszałam masę opowieści o bohaterskiej postawie studentów czy pracowników Politechniki. Od samego początku to miejsce wydało mi się wyjątkowe, choć dużych pieniędzy się nie zarabiało, to prestiż miejsca, gdzie zaczęłam pracować był dla mnie odczuwalny. Koleżanki czasem nawet zazdrościły mi miejsca pracy, mimo że pracowałam w księgowości.
Czy to była odpowiedzialna praca?
Oczywiście. Co jakiś czas mieliśmy kontrolę nawet z Najwyższej Izby Kontroli. Zawsze jednak moje liczby w dokumentach i sprawozdaniach zgadzały się.
Czy przypomina sobie Pani jakieś zabawne sytuacje?
To, co pierwsze przychodzi mi do głowy, to rok 2000, gdy wraz z koleżanką pojechałyśmy do Zakopanego. Pech chciał, że już pierwszego dnia złamałam nogę. Ratownicy podczas udzielania mi pomocy zapytali nas, gdzie pracujemy. Odpowiedziałyśmy zgodnie z prawdą, że na Politechnice Wrocławskiej. Popatrzyli na nas z uznaniem. Wzięli nas za panie profesor. Mimo ogromnego bólu jaki towarzyszył mi podczas tej sytuacji udzielona mi pomoc była na najwyższym poziomie. Do dziś wspominamy te sytuację z uśmiechem na twarzy.
Jak wyglądała Pani droga do pracy?
Przede wszystkim długo trwała… Z okolic Nowego Dworu, gdzie mieszkam dostać się na plac Grunwaldzki łatwo dostać się nie było. O ile dobrze pamiętam przez liczne remonty na Podwalu autobus 139 trasę pokonywał nawet w ponad dwie godziny. Miało to też swoje plusy. Poznałam masę ludzi jeżdżąc codziennie do pracy. Pracowników sądów czy innych profesji. Ten autobus w pewnym momencie stał mi się bliski, bo zawsze, gdy do niego wsiadałam spotykałam kogoś znajomego…
Pokonywała Pani tę drogę przez 20 lat… To kawał życia. Każdy chce kiedyś przejść na emeryturę, ale czy nie tęskni Pani za tym miejscem i znajomymi z pracy?
Oczywiście że tęsknię, ale takie jest życie. Coś się kończy – coś się zaczyna. Do pracy w politechnice wracam z sentymentem. Gdy odchodziłam na emeryturę żegnały mnie tłumy koleżanek i kolegów to niezapomniane uczucie. To była świetna i pewnie dalej jest społeczność ludzi, którzy regularnie poza kawą w przerwie w pracy spotykaliśmy, czy na urodzinach, czy imieninach. Do dziś zadaję sobie pytanie czy tamte czasy jeszcze wrócą. Jak w tej piosence. Gdzie się podziały tamte prywatki…, niezapomniane…
Lubi Pani ten utwór?
Przypomina mi moje czasy.
Lepsze czasy?
No to zakończę także cytatem z piosenki: „każde pokolenie ma własny czas” (…chwila ciszy…) Proszę napisać: Starajmy się chwytać każdy dzień, bo kartki w kalendarzu zmieniają się tylko w jedną stronę.
Bardzo Pani dziękuję za te wspomnienia.
To ja dziękuję Panu. Mam nadzieję przeczytać historię kolejnych zwykłych mieszkańców Wrocławia. Te małe historie składają się na dzieje naszego miasta. Dla mnie są cenne i dziękuję, że mogłam opowiedzieć swoją.
Opowieści wysłuchał: Dariusz Nowakowski