Koniec wielkiej serii. Śląsk Wrocław po raz pierwszy w tym sezonie pokonany w Energa Basket Lidze. Pogromcą okazał się beniaminek Sokół Łańcut, który zasłużenie wygrał z mistrzami Polski 92:85. Sensacja, sensacja, sensacja!
Choć Śląsk jechał do Łańcuta w roli gigantycznego faworyta, Sokół we własnej hali potrafił zaskoczyć już Stal Ostrów czy Arkę Gdynia. Trzeba beniaminkowi przyznać, wyszli na niepokonanych mistrzów Polski bez kompleksów. Ba! Nawet weszli w mecz lepiej. WKS się w pewnym momencie pierwszej kwarty nieco pogubił, a rywale bez litości to wykorzystali obejmując prowadzenie 16:9. To jednak pobudziło wrocławian do działania. Dobra gra Martina i Nizioła dała serię aż 14:0 przyklepaną trójką Ramljaka. Mistrzowie kraju wyszli na prowadzenie 23:16, ale gospodarze zdołali jeszcze pomniejszyć straty do zaledwie 2 pkt.
Jeśli ktoś myślał, że to był tylko niezły początek, mocno się zdziwił. Sokół absolutnie nie odstawał od Śląska, który też mu w tym pomagał słabą, bo choć punktów nie rzucali mało, to mieli o wiele więcej szans. Fatalnie w pierwszych dwóch kwartach zaprezentowali się Kodi Justice oraz Łukasz Kolenda zdobywając łącznie 0 pkt. Martin, Dziewa i Nizioł przodowali jeżeli chodzi o punktowanie, co trzymało WKS blisko rywali. Do przerwy mieliśmy prowadzenie gości, lecz tylko 46:45.
Czyli co? Po przerwie już z górki? Absolutnie nie. Zespół z Łańcuta naprawdę mocno dziś bronił, a trzecia kwarta była idealnym dowodem. Do tego „ukłuli” Śląsk trójkami, zwłaszcza Marcin Nowakowski, który rzucił taką w ostatniej akcji tej części spotkania. Efekt? Wynik 67:61 dla Sokoła! Widmo pierwszej porażki naprawdę zaczynało się skradać do wyjątkowo słabego w tym starciu Śląska.
Ale no dobrze, Śląsk już bywał w niełatwych sytuacjach nawet w ostatniej kwarcie i zawsze dawał sobie radę. Otóż z minuty na minutę to nie wyglądało wcale lepiej. Wrocławianie dobrze zaczęli, zniwelowali przewagę do 3 pkt (66:69) akcjami Kolendy i Ramljaka. Ale to wcale nie był początek końca gospodarzy. Ci się odgryźli za sprawą świetnej gry Sandersa oraz trójki Jamesa Eadsa. Na 4 minuty przed końcem było 83:75 dla Sokoła. Dla WKS-u zrobiło się NAPRAWDĘ gorąco.
W tyle czasu da się w koszykówce wywrócić wszystko do góry nogami. Ale to nie był ten dzień. To był dzień nieskuteczności. WKS pudłował najważniejsze rzuty. Zasadniczo przez cały mecz polegać w tej kwestii można było tylko na Martinie i Dziewie. Czas uciekał, a strata zamiast maleć wzrosła. Na minutę przed końcem było 87:77 dla gospodarzy.
WKS wówczas w jakieś 5 sekund zrobił aż 5 pkt, gdy Martin trafił trzy wolne, a Nizioł za dwa. Cud zawisł nad halą w Łańcucie. Ale na ziemię nie opadł. Chwilę później faul niesportowy Nizioła, potem zwykły Kolendy, a rywale ochoczo przyjęli te prezenty. Już 44 sekundy później STAŁO SIĘ. Czternaście zwycięstw z rzędu i koniec. Beniaminek z Łańcuta (miasteczko na kilkanaście tysięcy mieszkańców z Podkarpacie) przerwał serię mistrzów Polski. Dawid pokonał Goliata 92:85.
Rawplug Sokół Łańcut – WKS Śląsk Wrocław 92:85 (21:23, 24:23, 22:15, 25:24)
Sokół: Spencer II 19, Thornton 17, Bręk 4, Sanders 22, Kemp 4 oraz Balawander, Struski 0, Wrona 4, Eads III 12, Kołodziej 2, Nowakowski 5, Szczypiński 3
Trener: Marek Łukomski
Śląsk: Martin 24, Gołębiowski 2, Dziewa 20, Ramljak 10, Nizioł 13 oraz Kolenda 5, Parakhouski 0, Wiśniewski, Tomczak 2, Bibbs 3, Justice 6, Mindowicz
Trener: Andrej Urlep