Wrocławskie Fakty – w cyklu #PolitykaDlaLudzi – rozmawiają z osobami, które podejmują się aktywności na rzecz społeczeństwa.
O tym, że w samorządach nie da się zupełnie uciec od polityki, a polityka w Polsce jest przedmiotem ogromnych emocji; o tym, że nie można odmawiać rządowego wsparcia na drogę czy zakup karetki pogotowia tylko dlatego, że burmistrz lub starosta nie jest „nasz”; o tym, że skończyła się Polska „naszych” i „waszych” oraz o gotowości do współpracować z każdym, jeśli tylko jest taka wola z drugiej strony” mówi w rozmowie z Wrocławskimi Faktami poseł Prawa i Sprawiedliwości Przemysław Czarnecki.
Jak zmieniła się Polska lokalna podczas ostatnich czterech lat rządów Prawa i Sprawiedliwości? Według twardych danych dotyczących wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia, wydatków na programy społeczne, itp. jesteśmy świadkami historycznego przełomu. To jednak tylko liczby, a jak się to przekłada na życie zwykłych ludzi?
Poprawę standardu życia widać szczególnie w mniejszych miejscowościach. Jednym z ważniejszych celów programowych Prawa i Sprawiedliwości od początku było zniesienie podziału na Polskę A, Polskę B, a nawet Polskę C. Sukcesywnie zasypujemy tę przepaść, zrównujemy szanse. Nie chodzi tylko o transfery gotówkowe, które oczywiście są niezmiernie ważne w codziennym życiu tych, których dotąd np. nie było stać na wakacje z dziećmi. Równie istotne jest wprowadzanie mechanizmów sprzyjających aktywności zawodowej czy przedsiębiorczości. Dajemy nie tylko rybkę, ale i wędkę, a w dodatku umiemy zarządzać.
W tym kontekście projekt przyszłorocznego budżetu – po raz pierwszy od czasu transformacji bez deficytu, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich prospołecznych programów – ma wymiar wręcz symboliczny. Po latach nieudolnych rządów nagle się okazuje, że jakoś można dać 500 zł na każde dziecko, darmowe leki emerytom, młodym znieść podatek, wystarczy jeszcze na wiele innych programów, a kasa państwa ma się coraz lepiej.
I ludzie to widzą, słyszymy to w bezpośrednich rozmowach podczas przeróżnych spotkań. Dostrzegam też większe zainteresowanie polityką nawet tych osób, które dotąd stały z boku, nie widząc sensu uczestniczenia w życiu publicznym. „Nie mam na nic wpływu”, „nic się przecież nie zmieni, a jeśli już to tylko na gorsze” – takie myślenie powstrzymuje choćby od udziału w wyborach. Władza, która jest dla ludzi, a nie dla siebie samej, skłania do większego zaangażowania. Jestem przekonany, że ta teza zostanie potwierdzona przy urnach wyborczych.
Zasypywanie podziałów dotyczy nie tylko geografii, ale też grup społecznych. Trzynasta emerytura jest korzystna przecież zarówno dla emeryta mieszkającego w mieście, jak i na wsi, a na 500+ zyskują wszystkie rodziny, bez względu na to, gdzie żyją. Czy zatem długo jeszcze będzie skuteczna propaganda opozycji, że oferta PiS-u jest skierowana głównie do środowisk małomiasteczkowych i wiejskich?
W większych miastach, gdzie poziom życia był dotychczas zdecydowanie wyższy, nie widać jeszcze takiego przełomu, jakbyśmy chcieli, ale i to się zmieni. Nasz program nie powstał w oderwaniu od rzeczywistości. Słuchamy ludzi, dowiadujemy się o ich potrzebach i oczekiwaniach, a potem reagujemy. Tym się przede wszystkim różnimy od poprzednich rządów tworzonych przez różne ugrupowania. To też uważam za jeden z naszych największych sukcesów programowych. Jesteśmy dla ludzi, a nie dla władzy i nasze działania nie wynikają z chęci pozyskania wyborców takich czy innych środowisk.
Czy zniesienie obowiązku podatkowego do 26. r. życia spowoduje, że kobieta z Koła Gospodyń Wiejskich zagłosuje na PiS? Takie myślenie jest absurdalne. W tym projekcie chodzi o to, by w sposób wymierny pomóc młodym startującym w życie zawodowe, by nie szukali pracy za granicą, by mieli lepszą motywację do pozostania w kraju. Podobnie jest ze wszystkimi innymi programami Prawa i Sprawiedliwości, są one wyłącznie odpowiedzią na potrzeby społeczne. Dodam, że realizowaną w sposób odpowiedzialny, czyli taki, który nie rujnuje budżetu. Jak widać, jest to możliwe, choć jeszcze cztery lata temu wydawało się nieprawdopodobne. Nasi poprzednicy na potrzeby społeczne mieli tylko jedną odpowiedź: „Pieniędzy nie ma”.
Tymczasem pieniądze znajdują się nawet na tak zaniedbane przez dziesięciolecia dziedziny jak: drogi, kolej, połączenia autobusowe. Co ważne, w coraz większym stopniu są to środki z budżetu państwa, nie tylko unijne. Które inwestycje uważa Pan za najważniejsze dla Dolnego Śląska?
Jest ich wiele, jak choćby budowa drogi S8 z Wrocławia do Kłodzka, o którą zabiegali dolnośląscy parlamentarzyści, i to niezależnie od opcji. To ważna inwestycja nie tylko dla rozwoju regionu, ale także dla bezpieczeństwa. Dziś ta trasa nazywana jest „drogą śmierci”, ale całymi latami tylko się o tym mówiło i niewiele z tego wynikało. Kluczowym projektem PiS jest także modernizacja autostrady A4 na zachód od Wrocławia, która dziś nie spełnia żadnych standardów. Historia budowy Wschodniej Obwodnicy Wrocławia jest jak „never ending story”, ale wiele wskazuje na to, że wkrótce zobaczymy tam koparki, choć komplikacji nie brakuje.
Truizmem jest twierdzenie, że infrastruktura drogowa nie ma barw politycznych, ale zauważmy, że PiS rozwija to, co poprzednicy zwijali. Jak tory, i to w sensie dosłownym. Na Dolnym Śląsku szczególnie to widać właśnie w połączeniach kolejowych, sukcesywnie niszczonych w regionie, będącym niegdyś kolebką kolejnictwa. Dopiero teraz odwracamy ten trend. Do 2023 r. w przebudowę i rozbudowę szlaków kolejowych Dolnym Śląsku rząd planuje zainwestować 2 mld zł. Na same remonty dworców w 18 dolnośląskich miastach rząd przeznaczy 180 mln zł. Jednym z nich jest zabytkowy dworzec Wrocław Świebodzki, który po latach przerwy znowu zostanie włączony do ruchu kolejowego. We Wrocławiu wiele się mówi o konieczności budowy kolei aglomeracyjnej, chcemy pomóc w tym władzom miasta, wychodząc na przeciw oczekiwaniom mieszkańców. Przywracamy też połączenia autobusowe. Już w tym roku powstaną 82 nowe linie autobusowe w ośmiu gminach i sześciu powiatach województwa dolnośląskiego, umowy z samorządami są już podpisane.
Takie inwestycje, jak choćby przywrócenie zlikwidowanych połączeń autobusowych czy budowa obwodnicy wymagają współpracy z samorządami. A te nie zawsze sprzyjają Prawu i Sprawiedliwości i niekoniecznie mogą chcieć realizować rządowe programy.
Oczywiście, w samorządach nie da się zupełnie uciec od polityki, a polityka w Polsce jest przedmiotem ogromnych emocji. To kolejna kwestia, w której różnimy się od naszych oponentów: w przedsięwzięciach potrzebnych obywatelom nie zważamy na poglądy polityczne. Nie jest tak, że odmówimy rządowego wsparcia na drogę czy zakup karetki pogotowia tylko dlatego, że burmistrz lub starosta nie jest „nasz”. Za rządów Prawa i Sprawiedliwości skończyła się Polska „naszych” i „waszych”, jesteśmy gotowi współpracować z każdym, jeśli tylko jest taka wola z drugiej strony.
Zapewniam, że będziemy pomagać także krytykującemu rząd prezydentowi Wrocławia np. w budowie miejskiej kolei aglomeracyjnej, bo jest to w interesie mieszkańców miasta, stojących na zakorkowanych ulicach. Władze samorządowe, nawet te w opozycji do rządu, zaczynają rozumieć, że współpraca przynosi korzyści. Że ważniejsi są ludzie, a nie barwy partyjne, a dziura w moście nie jest ani „pisowska”, ani „platformerska”. Jest po prostu problemem do rozwiązania.
Łatwiej powściągnąć spory polityczne nad dziurą w moście, trudniej w sprawach wyższej wagi, jak np. wiara. Jak Pan przyjmuje falę zaostrzających się ataków na Kościół? Czy Polska zmierza do laicyzacji, jak Zachód Europy?
Oddzieliłbym kwestię wiary, bo jest ona doświadczeniem osobistym, od kwestii stosunku do Kościoła i jego prawa do uczestniczenia w życiu publicznym. Odnoszę się do tego jako Polak i katolik, a nie jako polityk. W polskiej historii Kościół odgrywał szczególną rolę i jest nierozerwalnie związany z polskim państwem i polską kulturą. Zawsze stał po stronie polskiej racji stanu jako instytucja, a tysiące duchownych w konkretnych działaniach dawało wyraz swojemu patriotyzmowi. Nie ma powodów, by Kościół obecnie był wyłączony z życia publicznego, jak tego niektórzy oczekują. W II RP księża zasiadali w parlamencie, ale nie trzeba sięgać aż tak daleko. Nawet w PRL, w 1966 r. można było uroczyście obchodzić 1000-lecie chrztu Polski, więc w czym problem dzisiaj?
Widoczne u nas ostatnio brutalne (a często prowokacyjne) poniżanie symboli religijnych, księży czy szerzej katolików jest ściśle związane z nachalną propagandą LGBT. Mam wrażenie, że jest to środowisko zupełnie oderwane od rzeczywistości i w gruncie rzeczy marginalne. Zapewniam, że podczas spotkań z ludźmi temat odmiennych czy zwyczajnych preferencji seksualnych nie istnieje. Większości to zupełnie nie interesuje.
Może to margines, ale za to głośny. I jednak mocno obecny podczas kampanii wyborczej.
Tylko dlatego, że doprowadza do emocji na najwyższym poziomie. Gdyby opozycja chciała z nami rozmawiać o konkretach programowych, musiałaby używać rzeczowych argumentów. Można byłoby rozmawiać, a temperatura sporów byłaby znacznie niższa. Jak się nie ma propozycji dla Polaków, pozostaje podsycać skrajne nastroje. Temu służą te prowokacje uderzające w wartości ważne dla Polaków, jak choćby te wszystkie parady, których uczestnicy są wożeni autobusami po całym kraju. Słyszymy, że to znak postępu społecznego, bo na Zachodzie wyrażanie poglądów poprzez epatowanie seksualnością na ulicach jest normalne, więc jeśli tego nie akceptujemy, to jesteśmy zacofani. I tu dochodzimy do kolejnej różnicy między Prawem i Sprawiedliwością a opozycją. My nie uważamy, że wszystko co zachodnie, jest lepsze. W Amsterdamie przypadkiem trafiłem kiedyś na pochód LGTB, w którym mężczyzna prowadził drugiego na smyczy, jak psa. Osobiście uważam, że to ich sprawa, nie interesuje mnie, kto z kim i jak uprawia seks i co jest dla nich „postępowe” w sferze obyczaju. My mamy swoją kulturę i swoją historię, nie musimy bez przerwy wpatrywać się w Zachód. Myślę, że podobnie myśli wielu Polaków, więc ta nachalna propaganda nie przyniesie spodziewanych efektów w naszym społeczeństwie. Pamiętajmy, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Przekonamy się o tym w najbliższych wyborach.
Dziękujemy za rozmowę i miejmy nadzieję, że frekwencja 13 października 2019 roku dopisze.
Im więcej nas będzie przy urnach wyborczych, tym bardziej wynik wyborów będzie czytelnym sygnałem dla wszystkich polityków.