Pełnomocnicy rodziny Bartosza Sokołowskiego, który wskutek interwencji policji zmarł blisko rok temu podsumowali dotychczasowe działania. W spotkaniu brał również udział poseł na Sejm RP Piotr Borys, który od samego początku jest mocno zaangażowany w sprawę. Pojawił się także Bogdan Sokołowski, ojciec zmarłego.
O tragicznej interwencji policji w Lubinie pisaliśmy wielokrotnie na łamach naszego portalu. Postępowanie w tej sprawie toczy się już prawie rok.
Pierwotnie sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa w Lubinie. Następnie, na nasz wniosek ta sprawa została przekierowana do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, gdzie toczy się kompleksowe postępowanie w tym zakresie i dzięki której mieliśmy szczegółowy dostęp do materiałów dowodowych w tej sprawie. Tutaj w Lubinie, gdzie początkowo prokuratura prowadziła śledztwo, mieliśmy utrudnioną pracę. Nie mieliśmy możliwości zapoznania się z materiałami. Później doszliśmy do informacji, że zaginęły protokoły i nagrania, które były bardzo istotne w tej sprawie. Odnalazły się, na skutek czego Prokuratura w Szczecinie prowadzi w tym zakresie. Chodzi o mataczenie, o którym zawiadomiliśmy z mecenas Renatą Kolerską prokuraturę. – poinformował dr Wojciech Kasprzyk, pełnomocnik rodziny zmarłego 34-latka.

Do dzisiaj nie została wyjaśniona kwestia w jaki sposób i dlaczego zaginęły protokoły. Już na tym etapie, w naszej ocenie policjanci powinni mieć postawione zarzuty, ponieważ zgromadzony materiał w tym zakresie w naszej ocenie stanowi o tym, że ci policjanci nie powinni tutaj już pracować. Nie mają mimo to żadnych postępowań dyscyplinarnych, nie zostali zawieszeni, dalej pracują i dalej obsługują mieszkańców Lubina. Dla nas jest to skandal – podsumował pełnomocnik rodziny Bartosza S.
Kontaktujemy się z różnymi biegłymi w Polsce i to jest straszne, to muszę podkreślić. Rozmawiając z nimi przez telefon mówimy, że chcemy uzyskać informacje na temat chemii, toksykologii, żeby ustalić, czy narkotyki były przyczyną śmierci. Wszyscy biegli, mamy to w SMS-ach i w e-mailach, piszą, że narkotyki nie były przyczyną śmierci. Natomiast kiedy mówimy im, żeby przelali to na papier, odpowiadają „My się boimy o swoją karierę zawodową i nie wydamy takiej opinii na papier” – dodał dr Wojciech Kasprzyk.