Należy zacząć od tego, że spotkanie Arki ze Śląskiem w Gdyni było – delikatnie mówiąc – mało atrakcyjne dla kibiców. Oczywiście tych przed telewizorami, bo trybuny wciąż pozostają puste. Jesteśmy #PrzedMeczem z Wisłą w Płocku.
Jeśli mielibyśmy krótko podsumować ten mecz to powiedzielibyśmy, że w drużynie „wojskowych” znów widoczny był tzw. syndrom reprezentacji Adama Nawałki. Mając jednobramkowe prowadzenie powinna robić wszystko, aby szybko podwyższyć i dobić rywala. Tego zabrakło. Skończyło się fatalnie.
Przebłyski sprinterskie Przemysława Płachety czy intuicyjna przewrotka Jakuba Łabojki to trochę za mało. Nawet na Arkę, która tego dnia była beznadziejna – dużo gorsza, niż w derbach Pomorza. Na Śląsk to wystarczyło. To, co grali zawodnicy z Gdyni, było trudne do oglądania. Jedyne zagrożenie stwarzali po dalekich zagraniach w pole karne rywala czy stałych fragmentach gry. Śląsk przynajmniej starał się piłkę rozgrywać. W żółwim tempie, ale próbował.
Czy mecz mógł rozpocząć się lepiej?
Kontrowersyjny rzut karny wykorzystał Michał Chrapek w 12’ minucie spotkania. To pierwszy plus i ostatni przy tym nazwisku, jeśli chodzi o to spotkanie. Zawodnik, który raczej nie przedłuży ze Śląskiem kontraktu po raz kolejny zawiódł. Przy bramce Adama Dancha z rzutu rożnego całkowicie odpuścił krycie. Gdy rzut karny w doliczonym czasie gry wykonywał Marko Vejinović nawet nie ruszył do piłki odbitej przez Putnockiego, choć był jej najbliżej. Możnaby pomyśleć, że myślami jest już gdzie indziej, ale ten brak zaangażowania i niekonsekwencja taktyczna. To już coś do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Kolejnym zawodnikiem, który zawiódł w zespole Śląska był Eric Exposito. Ma okropny nawyk samolubnego holowania piłki i niedzielenia się nią z partnerami. Jest z siebie niesamowicie dumny, gdy po kilku kontaktach z futbolówką wywalczy faul, który nic drużynie nie daje. Ileż Śląsk zyskałby w grze ofensywnej, gdyby tylko zawodnik rodem z Hiszpanii grał na jeden, dwa kontakty. Pomijając fakt, że napastników rozlicza się z goli, których z jego strony jest jak na lekarstwo. W 76’ minucie z murawy zszedł przyzwoicie grający Cotugno. Problem w tym, że w meczu z Rakowem po jego fizycznej niedyspozycji Śląsk stracił bramkę. Tym razem znów nie był przygotowany na 90 minut. Co potwierdził na konferencji prasowej szkoleniowiec „wojskowych”.
Brakuje mu jeszcze meczowej kondycji, dlatego zmieniliśmy go w meczu z Rakowem jak i dzisiaj – powiedział czeski szkoleniowiec na pomeczowej konferencji prasowej. Zastanawiam się jaki jest, jednak sens takiego zawodnika w ogóle wystawiać, skoro z góry wiadomo, że trzeba będzie wykorzystać zmianę?
Dobrze spisała się linia obronna. Wspomniany Cotugno grał przyzwoicie, ale nie starczało mu sił na całe spotkanie. Matus Putnocky, Israel Puerto i Mark Tamas zagrali na wysokim poziomie, do którego zdążyli nas już przyzwyczaić. Ten drugi przy rzucie karnym miał pecha. W jego ręce chyba nikt nie dopatrzy się przecież celowości. Wcześniej wybijał piłkę z samej linii bramkowej. Popisał się też kilkoma znakomitymi dalekimi podaniami diagonalnymi. Wielokrotnie ratował zespół Śląska z opresji. Niepokojąco wyglądała postawa Dino Stigleca. Podobnie jak w meczu z Rakowem brakowało mu dokładności i podejmowania dobrych decyzji.
Mizernie wyglądająca gra Śląska posypała się już zupełnie po zejściu z placu gry kapitana drużyny Krzysztofa Mączyńskiego. To piłkarz na zupełnie innym poziomie. Widać w nim klasę i doświadczenie. Umiejętności jak na ekstraklasę znacząco ponadprzeciętne. Gdy tylko jest zdrowy zawsze robi różnicę. W dodatku dobrze wywiązuje się z funkcji kapitana drużyny. Po jego zejściu z boiska w 71’ minucie spotkania zaczął się prawdziwy festiwal żenady i konsekwencje biernej postawy przez większą część spotkania.
Robert Pich po tym spotkaniu powinien podziękować klubowi, że ten w ogóle chce z nim rozmawiać w kontekście przedłużenia kontraktu. W tej lidze jest już wystarczająco przeciętnych Słowaków. Niech podsumowaniem jego występu będzie próba dośrodkowania, po której uderzył nogą w chorągiewkę, a ta odleciała na kilka metrów. Z pewnością kibice woleliby najpierw widzieć jego dobry wynik w klasyfikacji kanadyjskiej, a potem sami poparliby liczbę zer w kontrakcie, który negocjuje. On jednak dalej „gra szefa”, a wielokrotnie podkreślał jak jest związany ze stolicą Dolnego Śląska… Przebłyski w ataku pokazywał Przemysław Płacheta. Solidnie spisał się już po raz kolejny Diego Zivulić.
Kibice Śląska, którzy oglądali to spotkanie pewnie przeczuwali to co może wydarzyć się w ostatnich jego minutach. Tak spotkanie podsumował trener Śląska Vitezslav Lavicka: Był to bardzo ważny mecz dla obydwu drużyn. Gratulacje dla gospodarzy, walczyli do ostatniej sekundy meczu, a stałe fragmenty zrobiły różnice. Strzeliliśmy pierwsi bramkę na początku meczu. W drugiej połowie nie mieliśmy już takiej kontroli nad meczem, w końcówce gospodarze wywierali presję na naszych obrońców i ze stałych fragmentów zdobywali bramki.
- Arka Gdynia – Śląsk Wrocław 2:1 (0:1)
- Strzelcy: Danch 82′, Vejnović 90′ – Chrapek 12′
- Arka Gdynia: Steinbors – Zbozień, Marić, Danch, Marcinaik – Kopczyński (78′ Jankowski), Nalepa – Samanes (46′ Siemaszko), Vejnović, Młyński – Zawada (62′ Skhirtladze) Trener: Ireneusz Mamrot
- Śląsk Wrocław: Putnocky – Cotugno (76′ Dankowski), Puerto, Tamas, Stiglec – Żivulić, Mączyński (71′ Łabojko) – Pich, Chrapek, Płacheta, Exposito (80′ Bergier) Trener: Vitezslav Lavicka
W czasie meczu z Wisłą w Płocku należy bardziej patrzeć się na siebie, niż na rywala. Jeśli Śląsk zaprezentuje się tak jak w dwóch pierwszych spotkaniach po wznowieniu rozgrywek to nawet zespół Radosława Sobolewskiego po prostu się po nim przejedzie.
Dariusz Nowakowski foto: Krystyna Pączkowska/slaskwroclaw