Dwukrotny wicemistrz olimpijski, trzykrotny medalista mistrzostw świata – w tym jeden złoty, dwukrotny mistrz Europy, a także czterokrotny zwycięzca cyklu Diamentowej Ligi. Piotra Małachowskiego od pewnego czasu można jednak spotkać w innej roli. Z legendą polskiego sportu, a przed laty zawodnikiem Śląska Wrocław, porozmawialiśmy o „życiu po życiu”, planach, nadziejach związanych z organizacją w Polsce zawodów Diamentowej Ligi i nie tylko.
Na początek muszę zapytać pana o zdrowie. Tyle lat na szczycie, tyle lat reżimu treningowego. To musiało się na panu odbić.
Jest dobrze! Powiem tak – od trzech tygodni zacząłem regularnie ćwiczyć, ale na razie nie mam jakichś problemów strasznych. Wiadomo, że gdzieś tam kolana i biodra mnie bolą, czasami plecy, ale to jeszcze nie jest ten wiek, że bardzo mnie coś boli. Biodro i kolano będą ze mną do końca życia, bo przez ostatnie dwa lata kariery sportowej miałem z nimi problemy, ale już się przyzwyczaiłem. Jak nie muszę wstawać rano, iść na trening i brać tabletki, to nie ma to takiego znaczenia. W normalnym życiu tego się tak nie odczuwa.
Moment odłożenia dysku na półkę był dla pan trudny? Brakuje panu tych emocji związanych z zawodami?
Nie, to nie było trudne. Ja tę decyzję chciałem podjąć dużo szybciej. Przygotowywałem się do niej, to nie było tak, że pod wpływem emocji mówię: „koniec”. Wcześniej wiedziałem, że muszę zakończyć, bo sport nie sprawia mi już takiej frajdy. Rzucałem 62 metry, więc stwierdziłem, że może dojść do takiej sytuacji, że trzeba będzie skończyć karierę. Problem był bardziej po zakończeniu. Odnalezienie się nie było łatwe. Wcześniej wiedziałeś, że masz treningi, zawody, masz wszystko zaplanowane i musisz to zrobić. Teraz wstawałem rano i nie miałem takiego większego celu. Mogłem wstać o której chcę. Moim celem było tylko zawiezienie syna do szkoły i z powrotem. Tu nagle musiałem coś sobie znaleźć.
Długo to trwało?
Parę miesięcy to musiało zająć. Musiałem wpaść w takim rytm. Proste rzeczy – patrzysz, trzeba skosić trawę, iść na zakupy. Ja to robiłem wcześniej, ale nie tak często. Pojechać z moim synem na zajęcia, zawieźć go, odebrać. Zapominałem o tych zajęciach – trochę to zajęło, żeby przystosować się do tego normalnego życia. Kiedyś jako sportowiec jechałeś na zawody, jechałeś do hotelu, schodziłeś na dół i jadłeś śniadanie. Dziś musisz sobie sam zrobić to śniadanie! Nie mówię, że to jakieś wielkie wyzwanie! Wow – poszedłem do sklepu, kupiłem, czy zrobiłem sobie śniadanie. Po prostu ja o tym zapominałem. Musiałem do takiego normalnego życia troszkę przywyknąć, ale teraz jest wszystko fajnie.
Będąc zawodnikiem myślał pan o zostaniu trenerem? Czy może o roli, w której od niedawna pana oglądamy? No właśnie…zwracać się do pana, panie dyrektorze?
Ojcze Dyrektorze! (śmiech) No nie! Jestem nadal Piotrek i tak dalej. To, że zostałem dyrektorem sportowym w firmie Marcina Rosengartena, to nic. Ja się dopiero tego uczę, popełniam błędy, dzwonię pytam. Jest luzik.
To też chyba udowadnia, że sportowcowi trudno jest całkowicie z tym sportem zerwać. Siłą rzeczy będzie pan związany z zawodami, ale w innej roli.
Pewnie, myślałem żeby być trenerem, ale żeby być trenerem trzeba wyjeżdżać, poświęcić dużo czasu na zawody. Chciałem zostać troszkę w domu, pomieszkać z rodziną – poznać tę rodzinę od początku. Był taki plan, ale stwierdziłem, że nie. Troszkę pracuje z dzieciakami, robimy campy dla dzieciaków, więc cały czas coś się dzieje.
Przechodząc do tematu Diamentowej Ligi. Jakie będą pana obowiązki na stanowisku dyrektora? Bardziej organizacji, czy logistyka?
Będę się zajmował pozyskiwaniem zawodników, rozmową z zawodnikami, będę jeździł na inne zawody Diamentowej Ligi i będę próbował przekonywać największe gwiazdy do tego, aby przyjechały na Diamentową Ligę do Chorzowa. Będę starał się gasić pożary na bieżąco, jeśli będą jakieś problemy. Będzie można na mnie liczyć w naszym teamie.
Jak wyglądały kulisy nadania Memoriałowi Kamili Skolimowskiej rangi Diamentowej Ligi?
Tak jak mówił Marcin. Wiedzieliśmy, że Chiny się zamykają i że mamy wielką szansę. Wiedzieliśmy, że są też inne mityngi, które będą chciały spróbować sił, a które mają wieloletnią tradycję. Ostrawa, Berlin – one też chciały spróbować. Był telefon: „Chcecie zorganizować Diamentową Ligę?”. Musimy odpowiedzieć tu i teraz. No i zdecydowaliśmy się.
To pierwszy krok do tego, żeby takich zawodów w Polsce było więcej?
Nie, nie, nie. Nie ma takiej możliwości. Nie dostaniemy 5-6 mitingów Diamentowej Ligi w Polsce. Na razie dostaliśmy ją na rok, 6 sierpnia zobaczymy jak zostaniemy ocenieni. Na pewno bardzo fajnie, że coś takiego w Polsce zostanie zorganizowane. Jako cały zespół nie mamy też wpływu na to, jakie będą konkurencje, sędziowie, zegary też – bo już nie Domtel, a Omega. Przyjeżdżają ekipy zagraniczne, więc na pewno będzie dla nas bardzo wielkie wyzwanie.
Czy z racji tego, że nie mamy roku olimpijskiego, to będziemy mogli się spodziewać tego, że do Chorzowa przyjadą największe gwiazdy światowej lekkoatletyki?
Nie no, oczywiście. Chcemy zaprosić największe gwiazdy, medalistów mistrzów świata, igrzysk olimpijskich, obecnie najlepszych zawodników na świecie. Popatrzymy też na konkurencje, na inne mityngi, więc z mojej strony mogę obiecać, że będzie wiele gwiazd i wielu medalistów.
Po igrzyskach w Tokio rozmawiałem z Natalią Kaczmarek, naszą multimedalistką w biegach. Rozmawialiśmy o kwestii zainteresowania lekkoatletyką, która – mimo, że jest królową sportu – to najwięcej tego zainteresowania wzbudza przy okazji sukcesów. Jest jakaś recepta na to, by to zmienić? To kwestia sponsorów?
My nie możemy rywalizować z piłką nożną, siatkówką, bo sporty drużynowe są bardzo popularne. Dzięki takim mityngom, Diamentowej Lidze, Memoriałowi Kamili Skolimowskiej wychodzimy naprzeciw rodzinom, dzieciakom. Chcemy im pokazać, że lekkoatletyka jest fajna, chcemy zachęcić do uprawiania sportu. Problemy finansowe, jak każda konkurencja, mamy, ale patrząc na to że tych mityngów jest coraz więcej, to wierzę że idzie to ku lepszemu. Kilka nowych firm wchodzi do lekkoatletyki, są nowi sponsorzy. Po takich sukcesach, jak w Tokio jest na pewno lepiej. Zainteresowanie się zwiększa i wygląda to naprawdę obiecująco.
Mówił pan o zainteresowaniu rodzin i dzieci. Pan ma syna – Henryka. Chciałby pan, by poszedł kiedyś w ślady taty? Wyobraża pan sobie siebie, jako trenera własnego syna?
Oczywiście, na pewno musi coś trenować. Uważam, że każde dziecko musi coś trenować, gdzieś tę swoją energię spożytkować. Czy będzie zawodowcem? On musi o tym zdecydować. Jeśli będzie chciał pomocy, mojego zdania, to jestem dla niego. Na pewno jestem w uprzywilejowanej sytuacji, bo wiem jak ten sport wygląda, jakie są w nim wyzwania. Może będzie chciał być piłkarzem? Choć z tym mógłby mieć problem, bo ma taką budowę, że może być bardzo dużym facetem. Mógłby mieć problem z trzymaniem wagi, więc nie będę go na siłę pchał w żadnym kierunku. Chcesz trenować rzut dyskiem? Trenujemy rzut dyskiem. Chcesz rzucać oszczepem jak ciocia Majka (Maria Andrejczyk – przyp. red.)? Nie ma problemu. Chcesz być Robertem Lewandowskim? Nie ma problemu! On ma poznawać sport, cieszyć się sportem i tyle.
Pozostając w temacie rodziny. Nie boi się pan, że w roli działacza tego czasu dla najbliższych będzie mniej?
Na pewno tego czasu jest teraz bardzo mało. Zaczął się sezon lekkoatletyczny, wyjazdy z zawodnikami – biorę udział przy organizacji trzech mityngów, więc na pewno nie będzie to łatwe i proste. Takie jest życie. To są trzy miesiące, sezon trwa, więc gdzieś też znajdę ten czas dla rodziny.
Był pan zawodnikiem Śląska Wrocław, więc nie mogę nie spytać o stolicę Dolnego Śląska. Jak wygląda lekkoatletyczna przyszłość Wrocławia?
Powiem tak, jeśli stadion zostanie w końcu wyremontowany, ci ludzie będą mieli gdzie trenować, to na pewno są trenerzy, którzy będą w stanie poprowadzić zawodnika. Nie martwię się o to. Chodzi o to, by ci zawodnicy mieli stadion, coś się tam podobno dzieje. Za chwilę ma być otwarta hala lekkoatletyczna we Wrocławia, mam nadzieję że wyremontują obiekt AWF-u, stadion lekkoatletyczny i w przyszłości będzie można tam organizować zawody.
Jak oceni pan infrastrukturę? Ona rzeczywiście jest coraz lepsza?
Oczywiście, że jest jeszcze kroczek do zrobienia. Z roku na rok jest coraz więcej hal, stadionów. Chcielibyśmy w każdym dużym mieście mieć stadion lekkoatletyczny – wiem, że to są duże koszty utrzymania, ale z roku na rok wygląda to naprawdę coraz lepiej.
Na koniec – czy można pana spotkać…w mundurze wojskowym?
(śmiech) Do końca maja jestem żołnierzem zawodowym! Do tego momentu jest szansa, by mnie zobaczyć.