W ciągu ostatnich kilkunastu dni zarejestrowano i objęto leczeniem szpitalnym we Wrocławiu pięć przypadków, w których dotychczasowy przebieg nie wyklucza ospy prawdziwej – w kontekście ostatnich wydarzeń – komunikat brzmi znajomo, prawda? W cyklu #BliżejMiasta dzisiaj nietypowy materiał nawiązujący do aktualnych okoliczności.
Dokładnie tak wyglądała pierwsza informacja prasowa dotycząca epidemii, która pojawiła się gazecie „Słowo Polskie” w okolicy 20 lipca 1963 roku. W momencie publikacji rzeczonej notki, w mieście chorowało już 20 osób, a sytuacja robiła naprawdę poważna. Bandaże na klamkach, chloramina w instytucjach publicznych i zamknięte granice miasta – chwilę po cytowanej notatce prasowej tak wyglądała codzienność w 1963 roku, gdy we Wrocławiu wybuchła epidemia czarnej ospy. Jak toczyło się życie w stolicy Dolnego Śląska podczas dwóch miesięcy panoszenia się zarazy? Czy jesteśmy gotowi, gdyby sytuacja miała powtórzyć się w związku z koronawirusem?
W 1963 r. dane o sytuacji we Wrocławiu podawane były w komunikatach radiowych codziennie o 17:45. Ze względu na sytuację polityczną, wszystkie informacje musiały przechodzić cenzurę i niestety niekoniecznie zawierały wszystkie istotne fakty.
Pierwszy komunikat, w którym nazwano rzeczy po imieniu nadano dopiero… 25 lipca, w dodatku 10 dni po jego napisaniu. Lokalne władze bardzo pilnowały przekazu i cenzurowały każdy tekst i audycję, do czasu, gdy do miasta przybyła prasa z innych miast. Dopiero wtedy, po ponad trzech tygodniach trwania epidemii opinia publiczna dowiedziała się z oficjalnych źródeł, co tak naprawdę dzieje się we Wrocławiu.
Jak zawsze w takich sytuacjach bywa – nie obyło się bez plotek i nadinterpretacji prowadzonych działań. W innych częściach kraju krążyły historie o ścielących się na ulicach miasta trupach, a gdy do izolatorium urządzonego na Praczach Odrzańskich sprowadzono komorę dezynfekcyjną, plotka głosiła, że to nowe… krematorium.
Izolacja i szczepienia
Jak prowadzono wtedy walkę z chorobą? „Czarna Pani” wymagała odizolowania wszystkich zarażonych oraz poddanie kwarantannie osób, które miały z nimi kontakt. W okolicy urządzono kilka takich miejsc, w których przygotowano 2500 łóżek. Były to izolatoria, m.in w technikum mechanizacji i rolnictwa w Praczach Odrzańskich czy na Psim Polu. W miejscowości Szczodre funkcjonował z kolei szpital dedykowany osobom rozpoznanym jako chore na ospę. We wszystkich przeznaczonych pacjentom budynkach przebywało niemal tysiąc osób.
Władze postanowiły – na wszelki wypadek – zaszczepić obywateli całego kraju. Zanim ospa ustąpiła, było to 8,2 miliona ludzi. Za niepoddanie się szczepieniom groziły surowe kary, grzywna nawet 4500 zł (równowartość 3 przeciętnych pensji) lub karę 3 miesięcy pozbawienia wolności. Podczas epidemii ukarano 40 osób.
Ospa i życie
Ospa zwalczała epidemię biurokracji… Nie czekano na pisemka, powiadomienia, pokwitowania, zarządzenia. W tym czasie urzędy nie „urzędowały”, lecz pracowały, działacze nie „działali”, lecz harowali, sprawy mało znaczące były rzeczywiście mało znaczące i załatwiane od ręki, a bardzo trudne nie znaczyły niewykonalne – napisał lokalny dziennikarz i historyk Bogdan Daleszak.
Stan epidemii ogłoszono 17 lipca, a odwołano 19 września. Podczas jej trwania, milicja obywatelska kontrolowała szczepienia obywateli, a miasto otoczono kordonem sanitarnym. W miejscach publicznych stały naczynia ze środkami do odkażania rąk a osoby, które miały być poddane izolacji z domów zabierane były w nocy, by zminimalizować ryzyko ucieczki. Mimo przewidywań WHO, która w swoich prognozach zakładała minimum 2 tys. zachorowań, ostatecznie zachorowało dokładnie 99 osób, z czego zmarło 7. Życie toczyło się względnie normalnie, choć osoby nieszczepione nie mogły wjechać do miasta, a granice kraju, które przebiegały przez ówczesne województwo wrocławskie zostały zamknięte.
Prof. Zbigniew Rudkowski, który był w tamtym okresie lekarzem we Wrocławiu w rozmowie z natemat.pl zgodził się, że szybko i wzorowo opanowano wtedy kryzysową sytuację: Byliśmy bardzo dobrze zorganizowani, wszyscy robili co do nich należy. Ludzie też mieli świadomość powagi sytuacji. Jak słyszeli, że mają trafić na obserwację, karnie szli na obserwację. Oczywiście narzekali na pobyt w izolatoriach, ale rozumieli zagrożenie. A dziś… Mam poważne wątpliwości czy gdyby koronawirus wymknął się spod kontroli, poszłoby równie szybko.
Władze uspokajają, że są gotowe na rozwój epidemii we Wrocławiu, czy jednak na pewno tak jest? Kuluarowo mówi się wielu niedopatrzeniach w kwestii środków ostrożności podczas transportu lub opieki nad potencjalnie chorymi. Należy jednak pamiętać, że plotki zawsze, choć mają moc oddziaływania na emocje, rzadko niosą ze sobą znaczące ziarno prawdy. Czy jesteśmy gotowi? Czas pokaże.
- W tekście wykorzystano fragmenty książki „Zaraza” Jerzego Ambroziewicza
Maciej Fedorczuk