Panie i Panowie, oni znów tam są. W zeszłym roku skończyło się przepięknie i można było świętować osiemnaste mistrzostwo w historii. Teraz na horyzoncie jest dziewiętnastka. Koszykarski Śląsk po raz kolejny gra w finale Energa Basket Ligi. Jak dotąd w każdej rywalizacji WKS był faworytem, nie inaczej będzie tym razem. Ale to co było jak dotąd traci znaczenie. Zwłaszcza, że King Szczecin, finalista po raz pierwszy w swojej historii, to rewelacja ligi, która zaskoczyła już praktycznie każdego.
Długa i pokręcona była droga koszykarskiego Śląska do finału. Najpierw tryb terminatora w lidze i 14 zwycięstw z rzędu. Potem styczniowo-lutowy kryzys, który poskutkował zwolnieniem Andreja Urlepa oraz przybyciem Ertugrula Erdogana. Wśród zawodników też zmian nie brakowało. Był bardzo dobry Conor Morgan, którego wykupił klub z Turcji. Był Serhij Pawłow, ale on okazał się być kompletnie bez formy i szybko zniknął. Na kilka spotkań wrócił także Kodi Justice, lecz na dłużej miejsca nie zagrzał.
Niemniej udało im się zwyciężyć w fazie zasadniczej i zyskać przewagę przed play-off. Tutaj także momentów lekkiego zwątpienia nie zabrakło. Chociażby po drugim meczu z Treflem Sopot w Hali Orbita, który WKS przegrał po świetnej postawie rywali. Albo po fatalnym meczu nr 3 w Warszawie z Legią. Jednak w obu przypadkach wrocławianie potrafili się podnieść i udowodnić swoją klasę.
Co będzie kluczowe w rywalizacji finałowej? Przede wszystkim dużo lepsza skuteczność niż z Legią, bo choć jeden z warszawskich meczów wygrali, to łącznie w stolicy w dwóch starciach rzucili tylko 120 pkt. Tak naprawdę liczyć można było tylko na Aleksandra Dziewę oraz Jeremiah Martina. Punkty od Jakuba Nizioła, D.J. Mitchella czy Vasy Pusicy będą równie istotne. Dodatkowo WKS nie może dopuszczać do takiej sytuacji jak w starciu nr 4 z Legią w ostatniej kwarcie, gdy prawie roztrwonili 15 pkt przewagi.
Szczególnie że King Szczecin to zespół bardzo dobry w odrabianiu takich strat oraz ogólnie w graniu w czwartych kwartach. Szczecinianie to rewelacja bieżącego sezonu, byli nią już w fazie zasadniczej gdy zajęli drugie miejsce tuż za Śląskiem. Ale mimo to niewielu widziało ich w finale. Mieli odpaść już w 1/4 gdy trafili na piekielnie rozpędzony Anwil Włocławek. Ale nie przestraszyli się formy rywali i pokonali ich w pięciu meczach. Potem stawiano, iż przegrają w półfinale ze Stalą Ostrów Wielkopolski. A oni najpierw wygrali dwukrotnie w Szczecinie, po czym dopełnili dzieła w drugim meczu w Ostrowie.
Takim sposobem King po raz pierwszy w historii klubu awansował do finału, gwarantując sobie pierwszy medal. Prezes Krzysztof Król przez lata próbował różnych zawodników i trenerów. A upragniony krążek dał mu dość nieoczywisty wybór. Arkadiusz Miłoszewski przez wiele lat był asystentem w Zastalu Zielona Góra. Praca w Szczecinie to jego pierwsza samodzielna w Energa Basket Lidze.
King nie ma wyraźnego lidera punktowego, bo pięciu najlepszych zawodników mieści się w średnich na poziomie od 11,5 do 13,2 pkt na mecz. Natomiast za kreowanie gry odpowiada przede wszystkim MVP fazy zasadniczej Andrzej Mazurczak, notujący średnio 6,3 asysty na mecz. Jeżeli chodzi o rzuty za 3, na które Śląsk był wrażliwy z Treflem i Legią, tu najgroźniejsi są Amerykanie Tony Meier oraz Bryce Brown.
Pierwszy mecz rywalizacji Śląsk Wrocław – King Szczecin odbędzie się w piątek 2 czerwca o 20:00 w Hali Stulecia. Transmisja na Polsacie Sport.