W dzisiejszym odcinku cyklu #BliżejMiasta zapraszamy na wyjątkową rozmowę. O pomaganiu, empatii i ludziach, których wielu z nas na co dzień nie dostrzega. Państwa i naszymi gośćmi będą Maria Relewicz i Agnieszka Olejarz, które reprezentują ideę Zupa Na Wolności.
Czym zajmuje się kolektyw? Najlepiej wyjaśnią to słowa skomponowane przez nich samych: W każdą niedzielę między 13:30 a 16:30 gotujemy zupę, żeby o godz. 17. wspólnie zjeść ją z naszymi bezdomnymi i potrzebującymi gośćmi na wrocławskim Placu Wolności. Są też między innymi ciasta, kawa i herbata. Dodatkowo, staramy się wspomagać zbiórkami ubrań, butów, środków czystości, materiałów opatrunkowych i produktów pierwszej potrzeby, a także organizując pomoc medyczną. Przede wszystkim jednak rozmawiamy, słuchamy, a często również bardzo dobrze się bawimy słuchając muzyki na żywo, czy grając w szachy z jednym z naszych gości.
O osobach bezdomnych mówi się często, że są niewidzialni. Wy ich jednak dostrzegliście. Mało tego, regularnie niesiecie im pomoc. Dlaczego akurat ta grupa, jak to się zaczęło?
MR: To może ja zacznę, bo jestem z tzw. „pierwszego składu” Zupy. Z trójką przyjaciół założyliśmy ten zespół. Dla nas osoby w kryzysie bezdomności, bo tak powinniśmy ich nazywać kładąc nacisk na tymczasowość problemu, nigdy nie były niewidzialne. Wręcz przeciwnie, bardzo rzucali się w oczy. Każdy z nas był wcześniej w jakiś sposób zaangażowany społecznie – ja jako psycholog działałam w różnych organizacjach pozarządowych, chłopaki (Konrad, Maciek) również angażowali się w rozmaite inicjatywy. Mnie osobiście zawsze ciągnęło do bezdomnych, wzruszali mnie, bardzo ciekawiło mnie skąd wziął się ich problem i jak mogłabym im pomóc.
O takich ludziach mówi się – jak wspomniałeś – że są niewidzialni, ale wszyscy jednak wiedzą, że oni gdzieś tam są często starając się przetrwać. Niektórzy nie czują po prostu potrzeby, by pomóc akurat tej grupie. Ludzie też często zwyczajnie się boją i ja to rozumiem. Pamiętam mój pierwszy kontakt z osobą w kryzysie bezdomności, to była taka starsza pani, która sprzedawała czekoladę przy Pasażu Grunwaldzkim w celu zebrania pieniędzy na nocleg, nie chciała spać na ulicy. Podeszłam do niej z pytaniem, w jaki sposób można jej pomóc, ale kiedy do niej podeszłam, to ona zapytała mnie jak może pomóc mi, widząc mój stres. Taką barierę można przełamać i my chcemy tworzyć z potrzebującymi – jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi, jedną wspólnotę.
Za bezdomnymi często stoją smutne, lecz niezwykle ciekawe historie. Czego można się od nich nauczyć?
MR: Nauczyłam się przede wszystkim relacji. Wśród naszych gości jest na przykład pewien ciekawy mężczyzna, który gra z nami w szachy. Pan Stefan, z wykształcenia fizyk, który co tydzień zasypuje raczy nas łamigłówkami czy dylematami logicznymi, których nikt poza nim nie umie rozwiązać. Jest ważną postacią Zupy, nie tylko my udzielamy mu pomocy, ale wspólnie się bawimy dając naszym gościom tak potrzebne towarzystwo czy rozmowę i rozrywkę. Jako jedna z osób odpowiedzialnych za projekt często biegam koordynując różne działania, zdarzyło mi się kiedyś nawet zapomnieć w ferworze obowiązków o sensie tego wszystkiego, czyli naszych interakcjach. Kiedy Pan Andrzej zatrzymał mnie, by znów opowiedzieć jakiś swój żart, byłam bliska, żeby zignorować go i zająć się masą rzeczy, które miałam do ogarnięcia. Szybko sobie przypomniałam, że to przecież nasze towarzystwo i spotkanie jest tu najważniejsze, kiedy złapał mnie za ramię i chciał ze mną porozmawiać. To on wtedy czegoś mnie nauczył – nie odwrotnie. Osoby w kryzysie bezdomności często oddzielają się od siebie, budują swoją tożsamość, bo nie chcą być kojarzeni z grupą, która ma tak negatywne konotacje w społeczeństwie i bywają przez to bardzo samotni.
AO: Ja mam wrażenie, że uczę się od nich takiej… prawdziwości. Robiąc pracę magisterską przeprowadziłam piętnaście wywiadów z osobami w kryzysie bezdomności, więc tak – za większością stoją ciekawe historie. Przebywając w środowiskach ludzi zagrożonych wykluczeniem społecznym można zrozumieć, czym jest prawdziwe życie i radość z małych rzeczy. W ramach działalności Zupy robimy naszym gościom zdjęcia do dowodów osobistych i innych dokumentów. Pamiętam, że któregoś razu, kiedy spotkaliśmy się, by mogli je odebrać pewien pan złapał mnie za ramię i powiedział: „Dobrze, że jesteście”. I to była jedna z najpiękniejszych rzeczy jaką usłyszałam w życiu. Sam fakt, że istnieję, że tam stoję – co chyba jest głównym sensem Zupy – daje tym ludziom bardzo dużo. Jedna z definicji bezdomności, którą usłyszałam brzmi: Bezdomność to nie brak dachu nad głową, a brak relacji z drugim człowiekiem.
No właśnie, jakie Waszym zdaniem są najczęstsze przyczyny braku tych relacji i w efekcie bezdomności?
MR: One leżą często gdzieś we wczesnym dzieciństwie. To zbyt złożony problem, nie da się ująć go w kategoriach „zasłużył sobie, bo dużo pił”. Niewiele zdarzeń traumatycznych może nas doprowadzić na ulicę… To wiele indywidualnych historii, ale gdyby chcieć wyciągnąć wspólny mianownik, to wydaję mi się, że są to dwie grupy.
Pierwsza często zaczyna się od niezwykle trudnego dzieciństwa, dorastania – przemocy w rodzinie, alkoholu, przemocy seksualnej, odrzucenia i mieszkania w domu dziecka, więc właśnie również w relacjach. Druga grupa to właściwie my wszyscy. Wiele rzeczy – choć u ich podstawy też leżą kruche relacje – mogą się przydarzyć każdemu z nas. Strata źródła dochodu i brak ludzi, do których można się zwrócić, rozwód, masa innych losowych nieszczęść. Bywa, że zostajemy zupełnie sami. A jak my, statystyczni Polacy sobie z tym radzimy? Idziemy się napić. Łatwo w którymś momencie stracić kontrolę. Koło się zamyka i jest to taka seria, która może przytrafić się każdemu.
Może dlatego tak się tego boimy, widząc bezdomnych na ulicy. Wolimy wszystkie winy przypisać im niż brać pod uwagę, że nas również może to spotkać. Oczywiście są też tacy, którzy mówią, że był to ich wybór. Mamy takiego pana – deklaruje, że zależy mu na wolności i życiu pod chmurką, ale gdy widzę go pogryzionego przez wszy to… Nie jestem taka pewna.
AO: Często to nie „co”, ale „ile” decyduje o takim obrocie spraw. Osoby w kryzysie bezdomności doświadczają po prostu bardzo dużej ilości problemów i nie posiadają zasobów, by sobie z nimi radzić. Rozmawiałam z bezdomnym prawnikiem, wykładowcą ASP, byłym biznesmenem. Poznałam kiedyś bezdomnego, który przez większość swojego życia pił denaturat, kilkakrotnie przebywał w zakładzie karnym, bardzo dużo przeklinał, jednocześnie był najbardziej samoświadomą osobą w kryzysie bezdomności, jaką poznałam. Był jedyną osobą, która potrafiła mi opowiedzieć o tym, co czuje i jak myśli osoba mieszkająca na ulicy. Jednocześnie kierował się pięknymi wartości moralnymi. Odbudował relacje ze swoją rodziną i miał z nimi bardzo dobry kontakt.
Jeszcze odnośnie Twojego poprzedniego pytania, zarówno przyczyn, jak i historii jest wiele i bywają bardzo wzruszające…
Przechodząc w niedzielne popołudnie przez Plac Wolności trudno nie zauważyć tej ogromnej kolejki. Na zainteresowanie na pewno nie narzekacie, jak duży jest Wasz zespół?
MR: Dzielimy się już na grupy projektowe, które mają przydzielone zadania i działają w określony i systematyczny sposób. Jest zespół odpowiedzialny za słodycze dla bezdomnych, za przewodnik, za warsztaty dla dzieciaków zagrożonych wykluczeniem społecznym (ze stowarzyszenia Siemacha) i różne podobne kategorie pomocy. Na Facebooku mamy 350 wolontariuszy, którzy są w różnym stopniu zaangażowani, ale pomagają nam podczas zbiórek żywności, przelewają pieniądze czy przekazują rzeczy akurat potrzebne. W grupie wpływającej realnie na nasze plany i działania, która regularnie się spotyka jest około 40 osób. My też uważamy, że środowisko Zupy jest tworzone również przez osoby bezdomne, czyli naszych regularnych 150 gości, z którymi spotykamy się co niedzielę. Plus oczywiście nasi obserwatorzy z Facebooka, których jest już 2 tysiące i swoimi reakcjami, czy samym czytaniem postów przyczyniają się do rozprzestrzeniania naszej działalności.
Na jakie trudności napotkaliście się podczas Waszej działalności?
MR: Na samym początku był problem ze znalezieniem kuchni no i oczywiście trudności natury psychologicznej. Zwyczajnie obawialiśmy się zacząć, mimo, że korzystaliśmy z doświadczeń podobnego projektu, „Zupa Na Plantach” z Krakowa. W pierwszym okresie działalności gotowaliśmy 25 litrów zupy w mieszkaniu jednej z nas, Gosi. W jej prywatnej kuchni, więc trochę się baliśmy, że to się nie rozkręci. Teraz nie ma takich problemów, korzystamy z przestrzeni stowarzyszenia Siemacha. Poza tym, masa trudności logistycznych, niezbyt ciekawych.
Generalnie chcemy, żeby to wszystko było usystematyzowane i poukładane, ale żeby wciąż było ideą, grupą fajnych ludzi i kolektywem. Co oczywiście bywa już trudne, bo na Placu zbiera się nas bardzo dużo. Z innych kategorii, to na pewno są to trudności stricte pomocowe. Brak odpowiedniego zaplecza, by ci ludzie mogli skorzystać z pomocy psychologicznej czy medycznej, gdy ich życiu nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale nie są ubezpieczeni. Nie ma we Wrocławiu takiego miejsca ani odpowiedniego systemu. Do tego dochodzą takie rzeczy jak umiejętność odpowiedniego postawienia granicy. Większość naszych wolontariuszy nie ma przygotowania do pracy w pomocówce, trudniej jest im reagować na pewne sytuacje i chronić samych siebie
AO: Ja mam takie poczucie… Na plac przychodził kiedyś jeden pan w kryzysie bezdomności, który brał później udział w projekcie stażowym, dla osób zagrożonych wykluczeniem społecznym. Znam go ponad rok i obserwowałam drogę, jaką w tym czasie przeszedł: od mieszkania na ulicy, po mieszkanie w schronisku, od bezrobocia, przez staż, po pracę na otwartym rynku. Widząc to mam takie poczucie, że jak taka osoba się potyka, to prawie zawsze zaczyna od początku. Wyjść z bezdomności jest tak bardzo trudno, że aż mnie to czasem przeraża. Naszym celem nie jest wyciąganie tych ludzi z bezdomności, bo po prostu nawet nie mamy ku temu kompetencji.
Poza częstowaniem potrzebujących posiłkami prowadzicie również zbiórki żywności i artykułów pierwszej potrzeby, poza tym przygotowaliście przewodnik, o którym pisaliśmy niedawno w naszej witrynie. Opowiedzcie, jak to wygląda – skąd wiecie co, ile oraz gdzie ma trafić?
MR: Tak jak wspominałam wcześniej mamy kilka grup projektowych, które mają swoje zadania. Potrzeby pojawiają się na bieżąco podczas naszych spotkań, więc wszystkie szczegóły klarują się w trakcie. Pojawia się post na Facebooku i działamy. Co do przewodnika, to więcej może powiedzieć Agnieszka, która jest jedną z głównych jego autorek, ale inspirację wzięliśmy z Warszawy i z Rzymu, od wspólnoty Sant’Egidio, która przygotowała pierwsze tego typu publikacje.
AO: Potrzeba przewodnika zrodziła się sama. Kiedy dostajesz pytania od gości o masę rzeczy, kiedy chcesz komuś dać instrukcje, bo nie wiesz co mówić bezdomnym, to zawsze na szybko szukasz informacji w internecie, trudno to potem zbić w pigułkę. Przewodnik zawiera prawie wszystkie ważne informacje (będzie jeszcze uzupełniany) więc stanowi odpowiedź na częste w naszym przypadku potrzeby. Jak on był tworzony, zwracaliśmy się do różnych organizacji, do MizerArt, fundacji Salida pracująca z uzależnieniami… Łączyliśmy kropki. Budowaliśmy w ten sposób bazę czerpiąc informacje od najlepiej poinformowanych. Dlatego też zawarte w nim kontakty i adresy faktycznie działają i są najlepszymi placówkami, do których we Wrocławiu może zgłosić się osoba w kryzysie bezdomności.
Co w Was zmieniło pomaganie?
AO: Ciężko powiedzieć, bo ja na przykład całe życie zajmowałam się pomaganiem, więc trudno mi wyłapać konkretny czynnik, który się zmienił. Teraz również poza działalnością w Zupie pracuję w Regionalnym Centrum Wspierania Inicjatyw Pozarządowych, w którym realizujemy projekty dla osób zagrożonych wykluczeniem społecznym. Zawsze ta pomoc była obecna w moim życiu. Doświadczam poczucia, że z różnych grup, z którymi pracowałam i pracuję to wśród bezdomnych mam największe poczucie sensu moich działań. Czasem niewielkie działania potrafią bardzo wiele zmienić.
MR: Mnie też zawsze ciągnęło do tego. Za dziecka próbowałam zakładać jakieś lekko śmieszne, małe grupy, które miały za zadanie pomagać tym wykluczonym i odrzuconym, wtedy w warunkach szkolnych. Może inaczej – to co Zupa we mnie zmieniła, to… każdy lubi czuć, że zostawia po sobie jakiś pozytywny ślad, wkład. Ja czuję, że daję światu fajną wartość i realnie pomagam potrzebującym. Oprócz tego – mam dużo więcej dystansu do codzienności. Kiedy słyszysz kolegę, który pół dnia analizuje swój problem z brakiem jednej z maszyn do ćwiczeń na siłowni, a tu masz ludzi, którzy chcieliby wyleczyć sobie ropiejące rany na nogach… Rozumiesz go, ale inaczej patrzysz na to wszystko.
Szykują się jakieś nowe inicjatywy?
MR: Całkiem sporo, ale tym, na czym nam na pewno zależy najbardziej to gotowanie Zupy i wspólny posiłek z potrzebującymi. Zadbanie o to, co najważniejsze w naszej inicjatywie. Z ramienia fundacji Szerszy Krąg, którą założyłam z Gosią, również założycielką Zupy, szykują się ciekawe przedsięwzięcia, oczywiście we współpracy z Zupą. Fundacja powstała by wspierać Zupę i w pełni wykorzystać potencjał osób działających w niej. Niestety, o części inicjatyw nie możemy jeszcze mówić. To, o czym na ten moment możemy powiedzieć to warsztaty psychoedukacyjne, które będziemy realizować dla młodzieży z wrocławskich placówek i szkół. Będą to przede wszystkim zajęcia poświęcone bezdomności, wykluczeniu i jej korelatom.
AO: Poza tym, jesteśmy na zaawansowanym etapie rozmów nad elektroniczną wersją przewodnika w formie aplikacji lub strony internetowej. Choć bezdomni często mają telefony, aplikacja ta będzie służyć głównie profesjonalistom, wolontariuszom oraz wszystkim osobom, które będą chciały udzielić osobom bezdomnym pomocy.
Dziękuję za to spotkanie. I dziękuję za podzielenie się atmosferą Waszej codziennej pracy.
Rozmawiał: Maciej Fedorczuk