Jak co roku Wrocław podobnie jak inne miasta ogłosił przetarg dla dostawców prądu na dostarczanie energii elektrycznej dla miasta. Jednak jak udało nam się ustalić z zaufanego źródła, pojawił się duży problem, a mianowicie taki że… nie wpłynęła żadna oferta. Co to oznacza dla miasta oraz jego mieszkańców? Czy może to wpłynąć na ceny za prąd w stolicy Dolnego Śląska?
Informacja jeszcze nie jest oficjalna, ale to tylko kwestia czasu gdy to się zmieni. Do przetargu na dostarczanie prądu dla Wrocławia nie zgłosił się absolutnie nikt, przez co został on unieważniony. Czy oznacza to, że grozi nam blackout albo przynajmniej jeszcze wyższe ceny za prąd? Na szczęście nie, bo w tym wypadku sprawa nie jest aż tak prosto skonstruowana. Obowiązujące w Polsce prawo jest w pewnym sensie przygotowane na takie wypadki. Bez wdawania się w milion szczegółów, wyjścia są zasadniczo dwa. Miasto może teraz rozpocząć negocjacje z wolnej ręki z jednym wykonawcą, z którym można podpisać umowę nawet na rok. Jeżeli to się nie uda, istnieje jeszcze opcja korzystania z usług sprzedawcy rezerwowego. Prądu w mieście zatem na pewno po 1 stycznia nie zabraknie (obecnym dostawcą prądu we Wrocławiu jest Tauron).
Tu przechodzimy więc do kwestii równie istotnej. Czy ta sytuacja sprawi że ceny energii pójdą jeszcze bardziej do góry? Nie, ponieważ w Polsce istnieje maksymalna cena dla odbiorców użyteczności publicznej i wynosi ona 785 zł za megawatogodzinę. Czyli ten czynnik do wzrostu cen dla przeciętnego mieszkańca się akurat nie przyczyni. Co warto zauważyć, Wrocław nie jest w tym roku jedynym takim przypadkiem. Podobna sytuacja miała miejsce w kilku innych miastach, chociażby w Radomiu o czym informowało Radio Plus Radom.