W dzisiejszej odsłonie cyklu #BliżejMiasta, zapraszamy na rozmowę o nieustępliwości, walce i wierze, że nawet brutalna lekarska diagnoza nie musi być niezmiennym wyrokiem. Naszym i Państwa gościem jest Adam – teoretycznie niepełnosprawny, wrocławski taksówkarz.
Adam, Twoja historia jest bardzo wyjątkowa. Jesteś taksówkarzem z niepełnosprawnością. Na jaką chorobę cierpisz?
…Nie wiem. To wciąż nie jest potwierdzone, mamy 80% diagnozy. To jakaś bardzo skomplikowana mutacja cytopatii mitochondrialnej, czyli mówiąc po Polsku – uszkodzenia komórek. Nie pełnego, bo wtedy już bym nie żył. Do trzeciego roku życia rozwijałem się zupełnie normalnie, moja siostra do piątego. Później dostaliśmy ataku, po którym staliśmy się… przysłowiowymi „warzywami”. Straciliśmy władzę w kończynach, która powoli wracała do nas przez następne miesiące i lata.
Do dziś mamy jeszcze lekkie problemy z płynnym chodzeniem czy mówieniem. Takich osób, jak my, było jeszcze na świecie kilka, o czym dowiedziałem się szukając diagnozy, gdzie się da. Wszystkie, z tego co mi wiadomo, niestety zmarły. My słyszeliśmy, że taki atak może się jeszcze powtórzyć zanim nie przekroczymy 18 – 20 roku życia i tego prawdopodobnie nie przeżylibyśmy. Na szczęście tak się nie stało…
Lekarze podobno nie dawali Ci szans na samodzielne funkcjonowanie, tymczasem Ty uprawiasz sport, pracujesz. Funkcjonujesz jak całkowicie zdrowy człowiek. To jest niesamowite! Jak tego dokonałeś?
Nie pogodziłem się z takim wyrokiem – mój charakter mi na to nie pozwolił. Ojciec zapytał kiedyś lekarza czy jest szansa, że syn będzie jeździł w przyszłości na rowerze, grał w piłkę, ogólnie uprawiał różne sporty z rówieśnikami. Usłyszał, że powinien się cieszyć, jeśli w ogóle kiedykolwiek będę mógł chodzić. Jednak nigdy się nie poddaliśmy. Rodzice nie stosowali wobec nas taryfy ulgowej, mieliśmy obowiązki jak wszystkie zdrowe dzieci. Ja, wychodząc z kolegami na podwórko również zawsze byłem traktowany jak każdy i to bardzo mi pomogło. Widziałem, jak grają w piłkę, więc też grałem. Nie tak jak oni, ale stawałem na bramkę i dawałem z siebie wszystko. Biegałem z nimi po działkach i różnych dziwnych miejscach. Nie chciałem odstawać, więc z czasem każdy ruch przychodził mi łatwiej.
Pamiętam, jak wyszedłem kiedyś z ojcem spróbować nauczyć się jeździć na rowerze. Moja motoryka była jednak tak słabo rozwinięta, że kilka godzin prób nie przyniosło żadnych rezultatów. Zrezygnowany tato mówił, żebyśmy wracali już do domu. Ja się jednak nie zgodziłem i poprosiłem, żeby zostawił mi rower i poszedł. Kiedy dwie godziny później wróciłem, rodzice byli przerażeni. Wyglądałem jakbym został ciężko pobity i ciągnięty na linie za samochodem. Powiedziałem tylko: „nauczyłem się”. Od tego czasu regularnie wybieram się na rower w ciepłe dni i spędzam czas aktywnie ze znajomymi. Wszystko siedzi w psychice człowieka, a lekarze nieraz się mylą. Nie można się poddawać.
Czy choroba jeszcze w czymkolwiek Ci przeszkadza? Jak reagują pasażerowie słysząc pozostałości po niej w Twojej wymowie?
To są właśnie już pozostałości. Ogólnie radzę sobie dobrze. Mieszkam z kolegą, ale sam się utrzymuję. Niekiedy jakieś objawy dają się we znaki w codziennych czynnościach, takich jak zaniesienie sobie herbaty czy zupy. To sprawia trudności, ale jest do zrobienia. Poza problemami motorycznymi słychać, że mówię niewyraźnie i z lekkim trudem. To aż tyle i tylko tyle. Miałem parę nieprzyjemnych sytuacji w pracy, pasażerowie kilkukrotnie odmówili wejścia do samochodu z obawy, że jestem pod wpływem narkotyków albo pijany. Było mi potem przykro, wiadomo, ale to szybko mija i nie rozpamiętuję takich rzeczy.
Praca taksówkarza we Wrocławiu – coś szczególnego jest w tym zajęciu?
Do pracy chodzę z przyjemnością, bo to jest coś co lubię robić. Uwielbiam prowadzić samochód. Uzyskanie prawa jazdy też kosztowało mnie sporo wysiłku i nerwów. Chodzi o opinie lekarzy, którzy w większości byli sceptyczni i nie chcieli mi na to pozwolić. Znalazłem jednak takiego, który spojrzał na mnie niestereotypowo i wydał zgodę – jak widać słusznie. Taksówkarz to wspaniały zawód. Ciągle poznaję nowych ludzi, rozmawiam z nimi, co może być bardzo inspirujące. Lubię słuchać czym się zajmują i jak wygląda ich życie. Zdarzyło mi się wozić również znane osoby, np. kilku piłkarzy z najwyższego poziomu czy Dorotę Wellman. Dla mnie to świetne i rozwijające zajęcie, które wbrew pozorom nie musi polegać na przewożeniu ludzi z punktu A do B.
Opowiedz, proszę, jakąś najciekawszą – Twoim zdaniem – historię, jaka przydarzyła Ci się w pracy.
Niedawno wiozłem… bardzo pijanego pasażera. Był też chyba pod wpływem jakichś innych, grubszych rzeczy. Kursowałem z nim pod różnymi dziwnymi pretekstami po całym mieście. Kiedy zażądałem gotówki. Kazał wieźć się do swojej babci, znów kilkanaście kilometrów od miejsca, w którym byliśmy. Babcia widząc jego stan nie chciała mu dać pieniędzy. Postanowiłem, że obniżę mocno kwotę za kurs, żeby w ogóle cokolwiek zarobić. Kiedy jednak usłyszał, że jest mi winien 120 zł (powinien zapłacić co najmniej 200!) zaczął… mnie dusić i szarpać. Udało mi się jednak bronić przez dłuższy czas, aż w końcu ktoś krzyknął, że zadzwoni na policję. Wtedy ten człowiek uciekł. Jak się okazało później, był poszukiwany listem gończym. Zakończenie tej historii było niecodzienne, ponieważ na drugi dzień zadzwonił do mnie, przeprosił i oddał pieniądze.
Inny przykład, kiedyś pokłóciłem się ze starymi taksówkarskimi wygami, którzy wyśmiewali moją mowę i ruchy. Nie zgadzali się, żebym stał na tym samym postoju co oni. Oczywiście nie ustąpiłem, więc zaczęli mnie nagrywać. Kilka dni później, chcąc rozpocząć pracę, zauważyłem, że mam poprzebijane wszystkie opony w aucie. To też była ich sprawka. Nie zawsze jest lekko, ale trzeba sobie radzić. Były też przyjemne sytuacje. Zawarłem kilka ciekawych znajomości i tak jak mówiłem poznałem wiele interesujących osób.
Twój przykład może być dla wielu ludzi inspirujący. Jest coś, co chciałbyś im przekazać?
Żeby się nigdy nie poddawali. Ludzie zbyt szybko poddają się. Być może ich trudna sytuacja nie jest przypadkiem, może tak miało być. Bywają gorsze dni, kiedy myślisz sobie „co by było, jakbym był normalną osobą”? Jednak lepszy moment przyjdzie.
Wielkie dzięki za ten niesamowity zastrzyk pozytywnej energii.
Kiedy będziemy walczyć o szczęście i nigdy nie pogodzimy się z tym co nas ogranicza, to wierzę, że będziemy szczęśliwi i dumni. Mi się udało, wiem co mówię.
Rozmawiał: Maciej Fedorczuk
Foto: pixabay.com
Znam go