Fascynuje mnie pożyczanie, a dokładniej rzecz biorąc wszystkie opcje, które zakładają możliwość uzyskania dostępu do konkretnego dobra, ale nie wymagają posiadania go na własność. Jesteśmy przyzwyczajeni do wypożyczania „dużych rzeczy” typu samochody czy mieszkania, biura, również krótkoterminowo – hotele, ale w odniesieniu do „małych rzeczy” nadal panuje kult własności. Pożyczać nie wypada. Chcę złamać ten stereotyp.
Tak pisze o sobie Magdalena Górecka, właścicielka wyjątkowego miejsca – wypożyczalni eleganckich sukienek „Zadzieram Kiecę i Lecę”. Dlaczego opłaca się pożyczać? Jakie jest zainteresowanie? Ile to kosztuje? Zapraszamy na kolejne spotkanie w cyklu #BliżejMiasta.
Skąd wziął się pomysł na to – jeśli chodzi o ubrania – nietypowe rozwiązanie?
Tak, do tej pory ludzie wypożyczali bardziej takie rzeczy jak auta, skutery, apartamenty… Sukienki to jeszcze nie jest zbyt modny temat. Oczywiście w Polsce, za granicą to rozwiązanie bardzo popularne. Od sukienek, przez buty, nawet po torebki. Szeroka gama „wyjściowych” produktów. A co do pomysłu, kiełkował w głowie już od kilku lat. Nie miałam natomiast wcześniej takiej odwagi, żeby spróbować. Zainspirowały mnie również wyjazdy i bale służbowe, które były nieodłączną częścią mojej poprzedniej pracy. Nie miałam ochoty kupować sukienek „na raz” i zaśmiecać sobie szafy. Zatem w styczniu 2018 roku podjęłam ryzyko, a w lipcu udało się ruszyć z przedsięwzięciem. Po ponad roku działalności wciąż tu jestem, a zainteresowanie stale się powiększa.
W czym pożyczanie jest lepsze od kupowania, podczas gdy w sieciówkach można znaleźć sukienki za 100 czy 200 zł? Jak przedstawić to komuś, kto lubi posiadać rzeczy na własność?
Składowanie sukienek, które zakładane są zazwyczaj raz, dwa razy jest po pierwsze nieekologiczne, a po drugie bezsensowne. Znacznie lepiej, żeby ubrania „pracowały na siebie”, żeby można było dzięki wymienności zawsze cieszyć się inną kiecką, co w dodatku i tak wychodzi o wiele taniej. Poza tym mam w salonie wiele sukienek angielskich, których nie da się znaleźć w polskich sklepach. Daje nam to więc gwarancję, że z ogromną dozą prawdopodobieństwa nie spotkamy drugiej tak samo ubranej pani na imprezie. Mam również odzież wielu marek premium, których ceny zaczynają się od 500 zł, u mnie wypożyczenie kosztuje od 130 do 150 zł. Różnica widoczna jest na pierwszy rzut oka.
Na jaki czas można wypożyczyć u Was sukienkę? Co się dzieje w przypadku, kiedy użytkownik ją zniszczy lub spóźni się z oddaniem?
Najczęściej wypożyczam sukienki od czwartku do poniedziałku, ale oczywiście można to dopasować do indywidualnych potrzeb, staram się być elastyczna. Niedawno nawet pewna pani doktor zabrała moją sukienkę na bal za granicę, gdzie odbierała jakieś prestiżowe nagrody i oczywiście wiązało się to z dłuższym czasem wynajmu. Oprócz nagród, odebrała również sporo pochwał, bo ludziom bardzo spodobała się również właśnie kreacja, w której się pojawiła. Co do szkód – nie miałam jeszcze takiej sytuacji. Panie dbają o sukienki jak o własne rzeczy. Natomiast, gdyby tak się zdarzyło to wliczam to w koszt działalności. Czyszczenie czy poprawki krawieckie również są po mojej stronie.
Czy dostępne w wypożyczalni rzeczy są nowe? Jak je Pani wyszukuje, czym się Pani kieruje?
Wszystkie są nowe, na wszystkie posiadam paragony, faktury. Nie prowadzę jeszcze komisu, choć rozważam to w przyszłości. Potrzebny byłby jednak nieco większy salon. Co do wybierania – kieruję się przede wszystkim własnym gustem oraz oczywiście obecnymi trendami modowymi. Staram się również ściągać sukienki unikalne i trudno dostępne w Polsce. Także marki klasyczne w swoim gatunku, można powiedzieć, że premium.
Ile sukienek jest w ofercie?
W chwili, gdy rozmawiamy, jest ich około 200, ale co tydzień kupuję nowe rzeczy. Stale powiększamy ofertę. Wszystko robimy „pod klientki”, więc nawet, kiedy pani nie znajdzie u mnie czegoś odpowiedniego, mogę zabrać sukienkę do krawcowej i – na przykład – kiedy sukienka ma tren, a klientka wie, że będzie dużo tańczyła to go podpinamy i problem znika.
Czy rynek jest gotowy na takie rozwiązania? Jak ocenia Pani zainteresowanie i zyski?
Myślę, że tak. Już tak. Nie jest to już tak dziwne i obce dla kobiet, jak mogłoby być jeszcze parę lat temu. Ciężko mi określić zainteresowanie w dokładnych liczbach, ale myślę, że jest to około 20 wypożyczeń tygodniowo. W sezonie letnim, zimą jest troszkę gorzej. Choć w tym roku wciąż jeszcze spadku nie widać. Już mamy zamówienia na sylwestra czy bale studniówkowe.
Działacie jedynie stacjonarnie? Jakie są plany na najbliższą przyszłość wypożyczalni?
Mam klientki również z innych miast. Mój fanpage na Facebooku działa bardzo prężnie i po przemyśleniach, zakładanie osobnej strony internetowej nie byłoby opłacalne. Także wysyłka jest możliwa. Jeśli chodzi o plany, to przydałby się większy salon, być może również po to, żeby uruchomić w nim dodatkowo komis. Zobaczymy – czas pokaże.
Rozmawiał: Maciej Fedorczuk