Jesteśmy #BliżejSportu, więc rozmawiamy z ciekawymi ludźmi związanymi z wrocławskim sportem. Natalia Kaczmarek, dwukrotna medalistka olimpijska z Tokio, która na co dzień trenuje i studiuje na wrocławskim AWF, opowiedziała nam o swoich wrażeniach z olimpijskiej wyprawy.
Jakie to uczucie być medalistką olimpijską?
Myślę, że niesamowite! Jeszcze to do mnie trochę nie dociera, przez te wszystkie rozmowy, pytania, gratulacje trochę się z tym zaczynam dopiero oswajać. To nie jest takie łatwe! (śmiech)
Jechałaś na igrzyska jako debiutantka, która cieszy się z tego, że w ogóle wystąpi na tego typu imprezie. Medal miał być dodatkiem, a wracasz z dwoma krążkami! Chyba nie spodziewałaś się aż tak dobrego startu.
Na pewno, tak jak powiedziałeś, cieszyłam się, że tam będę. Jechałam z nastawieniem, że to moje pierwsze igrzyska. Po cichu gdzieś może liczyłam z dziewczynami na medal w tej sztafecie damskiej, bo wiedziałyśmy, że jesteśmy mocne i będziemy chciały powalczyć o podium. No, ale…dwóch medali się nie spodziewałam, to fakt!
Należysz do grona sportowców, którym przełożenie igrzysk o rok, raczej pomogło. Zgodzisz się z tą tezą?
Wiadomo, że ten sezon mam bardzo dobry i zaczęłam biegać super, chociaż w tamtym roku też czułam się dobrze. Kiedy dowiedzieliśmy się, że w poprzednim roku nie ma w lato żadnej docelowej imprezy, to też z trenerem odpuściliśmy trochę i podeszliśmy luźniej do treningów. Chcieliśmy wykorzystać czas i sprawić, by nic się nie stało do igrzysk. To był taki sezon na przetrwanie.
Te igrzyska były nietypowe z kilku powodów. Jesteś debiutantką, więc nie masz porównania z poprzednimi igrzyskami, ale jak na was – jako na sportowców – wpłynął brak kibiców na stadionie?
Nie mam porównania z poprzednimi igrzyskami, natomiast z tego co rozmawiałam na przykład z Justyną Święty, to przyznała, że na poprzednich igrzyskach atmosfera była fantastyczna. To niesie zawodników, doping kibiców jest bardzo ważny. Na pewno odczuwa się wtedy większą presję. Jeśli chodzi o mnie, to nie czuję różnicy. Kiedy biegnę, to nic nie słyszę – wyłączam się, więc nawet kiedy ktoś coś do mnie krzyczał, to do mnie to nie docierało (śmiech). W ogóle mało co pamiętam z tych biegów. Tak naprawdę cały sezon przygotowywaliśmy się do takich igrzysk, podczas których nie będzie kibiców. Najsmutniejsze było to, że z medali cieszyliśmy się sami, a nie z kibicami. Nie było rundy honorowej i tego typu rzeczy.
Jak wyglądały twoje przygotowania do igrzysk? Czy plan treningów zmieniał się w zależności od czasu pozostającego do igrzysk?
Mój trening wyglądał tak samo, jak w przypadku wszystkich poprzednich imprez, w których startowałam. To wynika z mojego wieku. Im jestem starsza, tym większy progres muszę robić. Jakichś specjalnych strategii tutaj nie było. Ciężka praca i tyle.
Będąc w Polsce nasłuchaliśmy i naczytaliśmy się dużo na temat życia we wiosce olimpijskiej. Czy rzeczywiście wszystko było objęte surowymi restrykcjami?
Nie, myślę że mogło być dużo gorzej. Byłam przygotowana na naprawdę trudne warunki, bo bardzo nas nastraszyli, jak to ma wyglądać. Nie było aż tak źle. Praktycznie codziennie musieliśmy robić testy, natomiast cieszyło mnie to, że to nie były testy z nosa. Pluliśmy do takich probówek, więc nie było to tak nieprzyjemne, jak pobieranie wymazów z nosa. Jeśli chodzi o obostrzenia – byliśmy przygotowani na to, że nie będziemy mogli się w ogóle widywać. Stołówka była wspólna, wszyscy tam jedliśmy. Jedyne z obostrzeń, które tak ściśle obowiązywały, to noszenie maseczek, natomiast myślę że pod tym względem poprzedni rok wszystkich zahartował pod tym względem.
Na te igrzyska pojechałaś wraz ze swoim partnerem, Konradem Bukowieckim. Czułaś wsparcie mentalne w tych trudnych momentach?
Na pewno fakt, że Konrad był tam ze mną, miał znaczenie. Sam jest sportowcem, zresztą bardzo utytułowanym, więc wie, jak ważne jest wsparcie psychiczne na tego typu zawodach. Przez to troszkę bardziej się rozumiemy i wspieramy.
Wzrost popularności, czyli coś nieodzownie związanego z sukcesem. Czy to przekleństwo, czy raczej traktujesz to jako nagrodę za osiągnięty wynik?
Myślę, że to jest szczęście. Wiadomo, że bywa to męczące, bo pytań i próśb jest mnóstwo. Trzeba jeździć, pokazywać się, natomiast tak wygląda życie sportowca. To jest naturalne, że każdy chce się zapytać: „jak było?”, „jak się czujesz?”. (śmiech) Wszyscy to rozumiemy i jest to bardzo pozytywne. Mamy bardzo dużo obowiązków i wiadomo, że nie da się być wszędzie, ale ta „popularność” jest normalna i bardzo pozytywna.
Jesteście nazywane „Aniołkami Matusińskiego”. Jaki jest trener Matusiński? Jakie dostrzegasz różnice pomiędzy nim, a trenerem klubowym Markiem Rożejem?
To jest zupełnie inna relacja. Z trenerem klubowym trenuję na co dzień, widzi moje postępy i to, czy się rozwijam. Wiadomo, że jak nie idzie, to też na niego się złoszczę i denerwuję! (śmiech)
Z trenerem Matusińskim mam kontakt na zawodach międzynarodowych, ale mamy dobry kontakt. Czasami podejmuje kontrowersyjne decyzje, ale zawsze przynoszą one dobre efekty. Wie, jak dobrać skład sztafety. Uważam, że jest bardzo dobrym trenerem kadrowym.
Biegacie w czwórkę. Czy czujecie różnicę pomiędzy bieganiem na różnych zmianach?
W sumie nie ma ustalonej kolejności. W tym sezonie biegałam na trzech zmianach, więc to jest bardzo elastyczne. To ma na pewno znaczenie. Nie każdy potrafi na lotnej zmianie urwać tyle, co na zmianie z bloku startowego. Na przykład Gosia Hołub bardzo szybko biega na lotnych zmianach. Justyna Święty bardzo dobrze radzi sobie z ostatnią zmianą, potrafi wytrzymać presję i wyprzedzać w odpowiednim momencie. Myślę, że trener wie, na której zmianie kto danego dnia wypadnie lepiej i podejmuje decyzje na podstawie naszej dyspozycji.
Na koniec Wrocław. Tutaj trenujesz, ale i studiujesz. Jak udaje ci się łączyć obowiązki związane ze startami z nauką?
Nie było na pewno łatwo to godzić. Byłam na fizjoterapii na licencjacie i łatwo nie było! Na szczęście udało się to jakoś pogodzić i skończyć studia w trzy lata bez żadnych poprawek. Teraz jestem na sporcie i to się naturalnie łączy z tym, co robię. Ostatnio zajęcia były zdalnie, więc praktycznie z każdego miejsca na świecie mogłam uczestniczyć w lekcjach, więc jakoś dałam radę! (śmiech)
Rozumiem, że poza zdrowiem życzyć ci…zdalnego nauczania!
Na pewno ułatwiłoby to sprawę, jeśli chodzi o godzenie obowiązków. (śmiech)
Komentowane 6