Trzeci poniedziałek każdego roku ma dość niechlubne miano „najbardziej depresyjnego dnia w roku”. „Blue Monday”, bo takie zyskał miano, powstał w wyniku połączenia pseudonaukowych wyliczeń, chwytu marketingowego i ludzkiej skłonności do popularyzowania tego typu rzeczy. O co dokładnie chodzi?
Twórcą tego założenia jest brytyjski psycholog Cliff Arnall. Wziął on pod uwagę czynniki meteorologiczne (niskie nasłonecznienie, krótki dzień), psychologiczne (zwłaszcza związane z niedotrzymywaniem postanowień noworocznych) czy ekonomicznych (świąteczne wydatki po czasie „uderzają” najmocniej). Użył on do tego matematyki i z wyliczeń wyszło mu, iż najsmutniejszym dniem w roku jest… ostatni poniedziałek pełnego tygodnia w styczniu. Skąd zatem teraz jest to trzeci? Otóż Arnall zmienił zdanie w roku 2011, gdyż jak stwierdził wówczas do gry wszedł jeszcze kryzys gospodarczy.
Bzdury? Wedle prawie całego naukowego świata owszem. Przede wszystkim chodzi o to, że czynniki wzięte pod uwagę przez Arnalla są niemierzalne. Dla przykładu to nie jest tak, że chociażby postanowień noworocznych nikt się nie trzyma. A nawet jeśli nie, to nie oznacza iż ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Ogólnie mówiąc, nie jest możliwe ustalenie tutaj żadnych uniwersalnych wartości. Aspekt meteorologiczny również nie jest miarodajny, bo w jednym miejscu leje deszcz, a w innym świeci słońce.
Niemniej choć to pseudonauka, na świecie zyskało to pewną popularność. Głównie za sprawą marketingu. W 2010 roku brytyjski dziennik „The Telegraph” ujawniał nawet, że Cliff Arnall miał otrzymać wynagrodzenie od pewnej agencji pr-owej za utworzenie tej teorii. Szukali oni wszak sposobu, by zachęcić ludzi do wykupywania wycieczek. A „najbardziej depresyjny dzień w roku” miał ich do tego skłonić, by umilić sobie tak „parszywą” datę.