Schronisko dla zwierząt przy ul. Ślazowej we Wrocławiu to jedno z najważniejszych miejsc w całym mieście. To właśnie tam na opiekę i czułość mogą liczyć te zwierzaki, które nie miały dotąd szczęścia trafić na kochających właścicieli. Co trzeba zrobić, by móc adoptować pupila? Jak sytuacja na Ukrainie wpłynęła na schronisko? Czy radzą sobie z inflacją? Jaki jest najlepszy sposób, by pomóc? Na pytania odpowiedziała nam dyrektor schroniska Lidia Salata.
Na początek myślę warto zapytać jak radzi sobie schronisko w tych trudnych czasach inflacji, gdy te koszty z pewnością bardzo rosną?
Inflacja odbiła się na nas tak jak na wszystkich. Widać to zwłaszcza po cenach karmy, jaką kupujemy dla naszych zwierząt, czy po lekach. Niektóre z nich podrożały nawet o 100%. Dodatkowo ostatnimi czasy mamy też więcej zwierząt pod opieką niż bywało to w ostatnich latach. Na szczęście mamy pewne zabezpieczenia w postaci naszych darczyńców czy od miasta, które zawsze nas w swoim budżecie uwzględnia.
Wojna na Ukrainie też ma na to wpływ? Schronisko angażowało się w przyjmowanie zwierząt uratowanych stamtąd?
Owszem angażowaliśmy się, choć bezpośrednio w dość skromny sposób. Przyjęliśmy część zwierząt, ale niezbyt dużo. Było to 40 psów i kilkanaście kotów, które w większości szybko znalazły dom. Z tym że to też był okres, gdy mieliśmy dość mało pupili. Głównie przez pandemię, bo wtedy faktycznie w wielu schroniskach było niewiele zwierząt. Niemniej później gdy wojna wybuchła, to po czasie zaczęło do nas napływać mnóstwo przede wszystkim kotów z tych terenów. Obecnie mamy ich aż w nadmiarze. Dodatkowo straciliśmy też jednocześnie swego rodzaju „źródło” odbiorców tych zwierząt. Miejsca zniknęły, a koty zostały.
Czy wyższe koszty życia tak naprawdę dla każdego odbiły się też na ilości i jakości pomocy jaką otrzymujecie od ludzi?
Niestety trochę tak właśnie jest. Karmy chociażby otrzymujemy mniej niż wcześniej. Też dlatego, że ona musi mieć też określoną jakość. Zawsze prosimy żeby ktoś kto chce coś nam przynieść, przyniósł coś przynajmniej ze średniej półki, a nie tej najniższej. Natomiast ceny właśnie tych „średnich” produktów wzrosły ostatnio bardzo mocno. Generuje to też większe koszty dla nas, bo mniejszy dopływ produktów od darczyńców sprawia, iż więcej musimy dopłacać z własnych środków. Jednak na co przede wszystkim się te wzrosty cen przekładają? Niestety na to, że pojawia się większa skłonność do oddawania zwierząt do schroniska. Bo ludzie po prostu uznają, że nie stać ich już na utrzymywanie swoich pupili. A już zwłaszcza na leczenie, jeżeli zwierzę wymaga kilkukrotnej wizyty u weterynarza czy drogich leków.
Skoro przy lekach jesteśmy, schronisko ma własnych weterynarzy czy bardziej nawiązujecie współpracę z konkretnymi gabinetami?
Mamy własny gabinet i lekarzy, którzy są wysokiej klasy specjalistami. Z wieloma przypadkami jesteśmy w stanie poradzić sobie tu na miejscu, wykonywać różne zabiegi. Ale zdarzają się sytuacje, że potrzeba przerasta nasze możliwości i wtedy najczęściej korzystamy ze wsparcia Uniwersytetu Przyrodniczego. Dodatkowo posiadamy też swoją kadrę, też w znacznej większości wykwalifikowaną, choć oczywiście mocno wspierają nas wolontariusze. Zwłaszcza w bezpośredniej opiece nad zwierzętami. Weterynarz czy opiekun nie na wszystko ma czas (posprzątać, nakarmić, poleczyć), a wolontariusze pomagają zwłaszcza jeśli chodzi o spacery. Okolica jest tutaj piękna, wyprowadzać psy zdecydowanie mamy gdzie i tak naprawdę te zwierzęta też to czują. Tą atmosferę weekendową widać już w piątek, bo jest świadomość, że nadchodzą wolontariusze, a co za tym idzie spacery.
Wiele osób chce wam pomagać poprzez wolontariat?
Osób zgłasza się bardzo dużo, ale też nie wszystkim jesteśmy w stanie zapewnić miejsce. Dlatego co 2-3 miesiące organizujemy nabory, gdy widzimy że część osób nam się wykruszyła. To pomaga uzupełnić braki.
Jakie są opcje dla mieszkańców Wrocławia, by wesprzeć schronisko? Oczywiście poza wolontariatem i datkami, tym najbardziej oczywistymi drogami.
Adopcja. Po prostu. To jest prawdziwa pomoc. Najskuteczniejsza ze wszystkich. Naszym celem nie jest, żeby tych zwierząt było u nas jak najwięcej. Tylko wręcz przeciwnie, by było ich jak najmniej. Żeby każdy miał swój prawdziwy dom oraz kochających właścicieli. Bo my niezależnie od tego jakbyśmy się starali, nie jesteśmy w stanie zapewnić im tyle przede wszystkim atencji ile byśmy chcieli. Ile dostałyby w domu.
Jak wygląda proces adopcyjny?
Bardzo dużo zależy od charakteru zwierzęcia, które ktoś chce adoptować. Warto bowiem pamiętać, że do nas nie trafiają same aniołki. Zdarzają się psy czy koty z różnymi zaburzeniami behawioralnymi, bardziej lub mniej wymagającymi. Co do tych spokojniejszych to nierzadko mamy taki problem, że jednego pupila adoptować chce kilka osób. Wtedy używamy ankiet, na podstawie których selekcjonujemy kto może zapewnić najlepszą opiekę. Nieco inaczej sprawa ma się, gdy ktoś chce przyjąć psa, z którym trzeba popracować. Wówczas to my stawiamy warunki. Sprawdzamy czy osoba będzie w stanie się takim psem zająć, czy ma odpowiednie ku temu warunki, czy nie zrezygnuje po krótkim czasie. Przeprowadzamy też konsultacje z behawiorystami oraz organizujemy kilka spacerów zapoznawczych.
Dopiero po tym wszystkim i naszej pozytywnej opinii, takie „wymagające” zwierzę może zostać zaadoptowane. Oczywiście nieraz zdarza się, że odmawiamy. Nie chodzi wszak o to, byśmy oddawali podopiecznych każdemu jak leci, tylko dla samego faktu adopcji. Swoje wymagania też mamy i kandydaci muszą je spełnić, zwłaszcza w tych trudniejszych przypadkach. To maksymalizuje szanse na to, iż adoptowany zwierzak już do nas nie wróci.
Po adopcji sprawdzacie jeszcze przez jakiś czas czy warunki bytowe psa czy kota są faktycznie takie, jakie obiecywał nowy właściciel?
Nie jesteśmy rzecz jasna w stanie sprawdzać każdego przypadku, bo to wymagałoby ogromnej ilości personelu. Niemniej mamy taką funkcję. Zapewniamy to sobie w umowie adopcyjnej, że możemy przyjechać i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Robimy tak, gdy coś budzi nasze wątpliwości. Albo nawet przed samą adopcją, gdy istnieje obawa, że coś może być nie tak. Wówczas owszem kontrolujemy. Ale nie we wszystkich przypadkach.
Co się dzieje ze zwierzęciem, które do was trafia? Co się musi wydarzyć, by mogło zostać „udostępnione do adopcji”?
To jest standardowa procedura dla każdego zwierzaczka, który do nas trafia. Najpierw musi przejść profilaktykę. Poddane rejestracji, zaczipowane, przebadane przez weterynarza pod kątem chorób czy urazów. Dodatkowo obowiązkowe szczepienia oraz przede wszystkim kwarantanna trwająca 15 dni.
W trakcie tej kwarantanny upewniacie się, że nikt nie szuka swojego pupila?
Kwarantanna tak naprawdę wynika z odgórnych przepisów narzuconych przez polskie prawo. Natomiast przy okazji tych 15 dni również obserwujemy i czekamy, czy ktoś się po takiego psa czy kota nie zgłosi, bo to się czasem zdarza. Natomiast jeśli przez 2 tygodnie nikt się z nami w tej sprawie nie skontaktuje, to wówczas zwierzak może już trafić do adopcji.
Czy to właśnie dlatego w sieci nierzadko pojawiają się zdjęcia zwierząt ze schronisk, które wyglądają na zaniedbane? Dlatego że nie chcecie przez ten pierwszy okres za bardzo ingerować w wygląd podopiecznego, bo właściciel mógłby mieć wątpliwości czy to jego pupil?
Dokładnie o to chodzi. Zdarzało się nam, że kiedyś zwłaszcza psy uznane przez nas za zaniedbane strzygliśmy od razu i bywało faktycznie tak, że właściciel miał wątpliwości. Nawet jeżeli zwierzak reagował na imię. Dlatego teraz przez ten okres kwarantanny jeszcze się z zabiegami pielęgnującymi wstrzymujemy. No chyba, że kołtun jest już tak dramatyczny, że musimy zareagować od razu dla zdrowia zwierzaka. W innym przypadku czekamy. Jeżeli nikt się nie zgłosi, wtedy wykonujemy pełen komplet zabiegów ze strzyżeniem, odpchlaniem i kastracją na czele.
Zdarza się, że trafiają do was zwierzęta, które już są raczej bez szans na adopcję?
Wiele jest takich zwierząt. Najczęściej dlatego, że właściciele tak jakby przestali w pewnym momencie kochać swoje pupile. Bo piesek zachorował, bo zaczął brzydko pachnieć, bo załatwia się w domu, bo jeszcze co innego, bo trzeba sporo zapłacić za weterynarza. Często zwłaszcza te starsze zwierzęta są pozostawiane same sobie i trafiają wkrótce do nas, gdzie my możemy się nimi zająć. Niemniej nigdy nie przestajemy szukać domu nawet dla takich zwierząt. Zawsze reklamujemy i polecamy. Nieraz udawało się znaleźć nowy, lepszy dom w takich wypadkach.
To nie zawsze jest łatwa mentalnie praca. My nie jesteśmy bez duszy i bez emocji. Zdarza się, że są historie które wywołują taką falę bezsilności oraz frustracji, że ta nieodpowiedzialność ludzka doprowadza do takich sytuacji. Czasem możemy się tylko cieszyć, że zwierzak jakimś cudem przeżył. Niemniej z upływem czasu też uczymy się na to wszystko patrzeć bardziej obiektywnie. Najczęściej gdy już nastąpi ten pierwszy hart. To bardzo ważne, bo zwierzętom pomagać trzeba nie tylko sercem, ale i głową. Zaś gdybyśmy do każdego przypadku podchodzili w pełni emocjonalnie, to wszyscy byśmy się ekspresowo mentalnie wypalili.