Taki piękny był. Opalony, z nienaganną siwizną, mówiący po angielsku, portugalski. Przez przeciwników nazywany był siwym bajerantem. Dziś nie mamy wątpliwości, tylko nowe określenie. Kłamca, oszust, łgarz, szachraj, obłudnik, krętacz – każdy może sobie dopasować swoje ulubione.
„Przecież moje życie, moje! miało wyglądać zupełnie inaczej…” – mógłby rzec, parafrazując Adasia Miauczyńskiego, teraz dowolny piłkarz reprezentacji Polski. Piłkarz, który poczuł się zdradzony, opuszczony i obrzydliwie oszukany. Przecież jeszcze kilkanaście dni temu Paulo Sousa sprzedawał nam swoje bajeczki o tym, że musimy „trust the process”, że liczy się tylko Misja Rosja. Sousa oszukał piłkarzy, mamił dziennikarzy – najgorsze, że wszyscy – którzy w niego wierzyliśmy – dostaliśmy teraz od niego w pysk.
Żeby była jasność – ludzie zmieniają pracę. Zmieniają pracę, kiedy dostają lepszą, bardziej intratną propozycję. Tu jednak chodzi o taką ludzką przyzwoitość, której Sousie ewidentnie zabrakło. O mydlenie oczu, o tym przekonywaniu, że chce zrozumieć naszą mentalność, zbudować coś – „Qatar together”.
O to, że znów stracimy czas marnując najzdolniejsze pokolenie polskich piłkarzy od lat 80. Szanse na awans na Mundial są poważnie zredukowane. Straciliśmy czas z Brzęczkiem, przy którym męczyli się piłkarze. Straciliśmy czas z Sousą, któremu piłkarze zaufali, a ten ich paskudnie wykiwał.
Kto zastąpi portugalskiego kłamczucha? Giełda nazwisk już ruszyła. W gronie kandydatów najpoważniej przejawiają się dwa – sentymentalny powrót Adam Nawałki lub objęcie reprezentacji przez byłego selekcjonera młodzieżówki Czesława Michniewicza.
A Sousa? Cóż – pojedzie do Flamengo. Tam też pomydli oczy, będzie ładnie wyglądał na konferencjach prasowych, zrobi pierwszy efekt „wow”, potem coś spieprzy i na koniec zostawi po sobie bałagan. Taki już jest. Szkoda, że się wszyscy na to nabraliśmy. Łącznie ze Zbigniewem Bońkiem, który znów nie trafił z wyborem selekcjonera.
…kraina jadowitych węży,/po meczu z Węgrami/