Wrócił do Śląska Wrocław i podjął wydawać by się mogło misji niemożliwej do wykonania. Wrocławianie utrzymali się w elicie. Dziś, w dniu startu nowego sezonu, rozmawiamy z Jackiem Magierą. Dlaczego Erik Expósito został kapitanem? Czy zmienił się jako trener? Jakim jest człowiekiem i dlaczego pomiędzy “jakoś”, a “jakość” jest tak wielka różnica?
Od zwolnienia w marcu 2022 do ponownego zatrudnienia w kwietniu 2023 roku minęło ponad trzynaście miesięcy. Jaki to był czas? Jak zmienił się Pan – jako trener i jako człowiek?
Czy zmieniłem się jako człowiek? Trudno powiedzieć, bo myślę że nie. Nadal najważniejsze są dla mnie moje priorytety – to co miałem wpajane od zawsze. Rodzina, dzieci, najbliżsi, otoczenie. Powiedziałbym, że się nie zmieniłem. Uważam, że nadal jestem porządnym człowiekiem, dobrym tatą, dobrym mężem, dobrym dzieckiem i tak chcę dalej funkcjonować w świetle mojej prywatności. Ona jest dla mnie ważna, zawsze była dla mnie ważna. Nigdy nie wychodzi na światło dzienne. To jest nasze życie. Dobrze się ze sobą czujemy, lubimy ze sobą spędzać czas. To się w ogóle nie zmieniło, a wręcz przeciwnie – mogę powiedzieć, że te nasze więzi jeszcze bardziej się zacieśniły. Przez te trzynaście miesięcy nieobecności w piłce – tej zawodowej. Więcej czasu mogłem spędzić z dziećmi, z żoną. Praktycznie codziennie odwoziłem i odbierałem ich ze szkoły, byłem na każdej wywiadówce, poznałem panie wychowawczynie. Byłem jako jeden z opiekunów na wycieczce klasowej. Ten czas wykorzystałem w stu procentach. Ta decyzja o przyjeździe, o powrocie do Śląska bardzo mocno wpłynęła na dzieci. Miały tatę w domu, a nagle się okazało że taty nie ma i jesteśmy znów na odległość. Jeszcze bardziej te wartości scaliliśmy.
Natomiast jako trener myślę że się dużo zmieniłem. Ta przerwa dużo mi dała. Dziś mogę powiedzieć, że więcej rzeczy mam w dupie i się nie przejmuję. Nie traci na tym jakość i standard pracy. Ta sytuacja pozwoliła jeszcze bardziej i konkretniej zarządzać, działać i nie odwlekać decyzji w czasie.
Porównałby Pan ten powrót do Śląska do jakiejś sytuacji z Pana dotychczasowej kariery trenerskiej? Wszystkim we Wrocławiu wydawało się, że to jest misja z gatunku niemożliwych do zrealizowania.
Mało kto mi doradzał powrót do Śląska, a rozmawiałem z wieloma osobami. Oczywiście ta decyzja zapadła w mojej głowie dużo wcześniej, niż w rozmowach z tymi ludźmi dookoła. Pamiętam, że siedziałem z moją żoną – z Madzią – wieczorem, byliśmy jeszcze we Włoszech, wzięliśmy kartkę i zaczęliśmy pisać plusy i minusy. Wyszło, że warto wrócić. Ja byłem przekonany, że się utrzymamy. Sytuacja była bardzo trudna, dochodziły do mnie głosy z innych drużyn – rozmawiałem z zawodnikami innych drużyn – że tutaj w szatni w Śląsku nikt już nie wierzy w utrzymanie. Inne zespoły widziały Śląsk jako tą drużynę, która spadnie z Ekstraklasy. Ja wchodząc do szatni od razu powiedziałem, że mamy cel – mamy sześć meczów. Pierwsze trzy były potraktowane jako doświadczalne sprawdzenie w jakim stanie jest drużyna – mentalnym, fizycznym, ogólnym. My na trzy kolejki przed końcem mieliśmy pięć punktów straty do bezpiecznego miejsca i mimo tego utrzymaliśmy się. Wiedziałem w tych moich wyliczeniach – ja tego nie mówiłem, bo celowo skupiłem uwagę medialną na sobie, a nie na piłkarzach – że kluczowe będą trzy mecze. Jagiellonia, Wisła Płock i Miedź Legnica. Wiedziałem, że jak zdobędziemy w tych meczach 9 punktów, co też było misją nieosiągalną, bo ostatnio Śląsk dwa mecze z rzędu wygrał za mojej pierwszej kadencji, a trzy mecze nawet nie wiem kiedy wygrał.
Za Vitezslava Lavicki.
No właśnie. To był moment, kiedy wiedziałem że te dziewięć punktów da nam na sto procent utrzymanie. Po meczu w Białymstoku, gdzie zremisowaliśmy 1:1 i straciliśmy gola po rzucie karnym, od razu w szatni powiedziałem, że zobaczymy co da nam ten punkt. Teraz przed nami dwa najważniejsze mecze, które trzeba wygrać. Tutaj narodziła się dobra energia. Po każdym spotkaniu byliśmy w kole środkowym, budowaliśmy większą więź mentalną. To zaowocowało tym, że utrzymaliśmy się i zakończyliśmy sezon na tym ostatnim bezpiecznym miejscu.
Utrzymaliście się, ale mówiło się, że to będzie krótka misja. Miał Pan inne oferty, a jednak wybrał Pan pozostanie w Śląsku. Dla wielu pewnie było to zaskoczenie. W pewnym sensie wejście do tej samej rzeki…
Akurat tak nie brałem tego pod uwagę, nie pomyślałem że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Takie myślenie wyrzuciłem już na początku swojego życia trenerskiego. Są różne sytuacje i też życie nauczyło mnie nie mieć urazy do kogokolwiek. Trzeba brać to życie jakie jest i nie szukać problemów. Muszę powiedzieć, że spotkałem się z prezydentem Wrocławia dzień przed meczem z Legią – to było moje pierwsze spotkanie z nim. Jadąc do Warszawy nie sądziłem, że w kolejnym sezonie poprowadzę Śląsk Wrocław. Ta decyzja o podpisaniu nowego kontraktu w mojej głowie zaczęła się rodzić w drodze powrotnej do Wrocławia. Układałem sobie w głowie jak to ma wyglądać. Nie boję się wyzwań, nie boję się wziąć odpowiedzialności. Wiemy w jakim miejscu dziś jesteśmy – na etapie budowania i przekształcania pewnych rzeczy. Pierwsze spotkanie z nowym dyrektorem sportowym było kilka dni przed rozpoczęciem przygotowań. Przygotowanie do okienka transferowego zazwyczaj powinno trwać pół roku, aby móc swobodnie zawodników zakontraktować. My zaczęliśmy tak naprawdę w połowie czerwca. David Balda dwa miesiące temu nie myślał jeszcze o Śląsku, a ja nie myślałem, że będę budować coś nowego. Na to potrzeba czasu. To w żaden sposób nie zwalnia nas z tego, żeby dobrze przygotować się do sezonu. Pracujemy zgodnie z założonym planem, rozegraliśmy pięć sparingów, przepracowaliśmy wszystkie treningi tak jak założyliśmy – z odpowiednią energią. Dwa lata z rzędu Śląsk miał nieudany sezon, w ostatnich kolejkach utrzymywał się w Ekstraklasie. Dzisiaj, ja to już powiedziałem drużynie, naszym celem jest miejsce w pierwszej dziesiątce. Chcemy to zrobić. Jest to uważam realne na dzisiaj. Nie ma co na hurra rzucać innych tematów. Celem drugim jest to, aby w końcu wygrać trzy mecze z rzędu. To jest drugi, krótkoterminowy cel. Trzecim celem jest to aby na kilku spotkaniach pojawiła się liczba 20 tysięcy kibiców na stadionie. To też będzie pokazywało, że idziemy w dobrym kierunku.
Mówi Pan o kibicach, chciałbym się przy nich na chwilę zatrzymać. Ten Pana powrót podzielił kibiców we Wrocławiu – jedni się cieszyli, widzieli w Panu ratownika. Drudzy pamiętali pierwszą kadencję. Dziś, po utrzymaniu w lidze, zjednał Pan sobie publiczność. Czy Wrocław stał się dla Pana kolejnym domem – po Częstochowie i Warszawie?
Częstochowa – dwadzieścia lat. Warszawa – dwadzieścia trzy lata. Pół życia w jednym mieście, pół życia w drugim. We Wrocławiu jestem dwa lata i mam bardzo dobre wspomnienia z tego miasta. Bardzo dobrze się tu czuję, rodzina się tutaj dobrze czuje. Nawet po zwolnieniu często tu przyjeżdżaliśmy – nawiązaliśmy więzi z wieloma ludźmi, dzieci się bardzo czuły w szkole, do której chodziły. Dla nas ten powrót jest na pewno przyjemny. Miasto jest piękne, świetnie się w nim funkcjonuje – jest dużo zieleni – to miasto z dużym potencjałem. Cieszę się, że dalej będziemy tutaj działać – oby z pożytkiem dla ludzi, dla których Śląsk jest ważny.
Co do tego podziału – to jest normalne. Nie mam zamiaru z tym dyskutować. Tak to jest. Wiele osób też myśli sercem w takich kwestiach. Wiele osób nie jest na tyle i kompetentnych i wdrożonych w tym co się dzieje. Lubią wydawać opinie, wyroki – jest to najbardziej naturalne. Kibic ma do tego prawo i kibica nie musi nic interesować co się dzieje dookoła drużyny. Kibic przychodzi i żąda dobrej gry i zwycięstw zespołu. On nie będzie się zastanawiać kto, co, gdzie i dlaczego. Nikt na koszulce nie ma napisane: „gram źle, bo byłem chory”. Kibica interesuje to, co jest na przodzie – herb Śląska.
Znaną opozycją jest u Pana „jakość” – „jakoś”. Mam wrażenie, że jak Pan przychodził do Śląska w kwietniu to wszystko było mocno na „jakoś”. Pytanie co zrobić, by do tego słowa dopisać tę magiczną, zmieniającą wiele literkę „ć”. Jak wiele Śląskowi brakuje do tej jakości?
Na pewno lubię porządek, profesjonalizm, wysoki standard. Lubię jakość, a nie jakoś, bo jakoś można zrobić cokolwiek. To kosztuje wiele determinacji, poświęcenia, wyrzeczeń, inwestycji. Dzisiaj wiemy, że jesteśmy w takim położeniu, że klubu nie stać na transfery za duże pieniądze. Wybieramy z tych zawodników, którzy są dostępni na rynku z wolną kartą lub są do odbudowania. Ja to przyjmuję. Nie żądam od prezydenta miasta, że ma mi sprowadzić zawodnika za 1,5 miliona euro, bo wiem że to jest nierealne. Być może za dwa, trzy, cztery lata takie czasy nadejdą. Dziś, pomimo tego że są jakieś problemy, o których dobrze wiemy, też można takim kosztem zbudować drużynę z charakterem. Dobrze ułożoną mentalnie, grającą dobrze w piłkę i chcącą się pokazać. W Śląsku można się wypromować i odejść do lepszego kraju. Uświadamiamy zawodników, że dzisiaj w Śląsku tak jest. Ten standard jest na dobrym poziomie i nie można powiedzieć, że coś jest nie tak. Taka sytuacja jak z Johnem Yeboahem, że zagrał dobry sezon i odchodzi do mistrza Polski za 1,5 miliona euro, gra w eliminacjach do Ligi Mistrzów, pewnie zarabia większe pieniądze, to jest przykład dla innych. Wcześniejsza sprzedaż Mateusza Praszelika za 2 miliony euro do Włoch, wcześniej Płacheta i Łabojko. Śląsk może być miejscem, gdzie po jednym dobrym sezonie możesz pojechać do lepszego klubu. Przed wyjazdem do Aue powiedziałem do chłopaków na odprawie jedno zdanie. Akurat z różnych powodów trenowaliśmy nie na takim boisku, na którym powinniśmy. Była tam niezkoszona trawa tak jak tego wymagają standardy pracy w Ekstraklasy czy Bundeslidze. Powiedziałem, że „dzisiaj grasz na festynie, a jutro możesz grać w filharmonii”. To od ciebie zależy. Najwięksi muzycy też najpierw grali na festynach, a jak ich dobrze oceniono to dostali szansę w operze, czy filharmonii. Tak samo jest z piłkarzami. Nastawienie jest najważniejsze – jak będziesz nastawiony do takiego treningu? Będziesz narzekać, czy będziesz się chciał rozwijać? Jaką będziesz miał mowę ciała? Jaką będziesz miał w sobie otwartość, przekonanie, dyscyplinę, gotowość? To są kluczowe słowa, które oni sobie powinni codziennie powtarzać. Ten Śląsk niech będzie miejscem, gdzie za chwilę będą grali w filharmonii – na stadionach, na które będzie przychodziło 40, 50, 60 tysięcy ludzi. Nikt nikomu nie broni dobrze trenować, nikt nikomu nie broni rozwijać się i być pazernym na zwycięstwa. Wszystko w ich głowach i nogach. Być może wtedy każdemu z nich będzie lepiej.
„Nie toleruję dziadostwa” to Pana słowa z wywiadu Macieja Piaseckiego z kwietnia 2021 roku. W czerwcu odsunął Pan Diogo Verdascę i Victora Garcia. To próba pokazania, że to dziadostwo w Śląsku jest nieakceptowalne? Mówię tu o podejściu do piłki, o poziomie profesjonalizmu. Czy to sygnał dla innych, że mogą być następni?
Najważniejsza jest spójność tego, co chcemy zrobić w klubie. Druga rzecz jest taka, że piłka nożna na wysokim poziomie nie lubi strefy komfortu. Jak ktoś jest w tej strefie komfortu i nie chce się rozwijać, to na pewne rzeczy patrzy inaczej. Ta strefa komfortu jest zła, jej nie może być. Victor i Diogo zostali odsunięci tylko ze względów sportowych. Będziemy szukać na ich pozycje innych piłkarzy. Chciałem zobaczyć jak zareagują na tę decyzję, jaki dadzą sygnał od siebie. Jeśli zobaczyłbym w następnych dniach i tygodniach determinację, za wszelką cenę chęć powrotu, to nie zamykałbym dla nich drzwi. Te chęci muszą być z obu stron. Obaj z tego co wiem, bo są pod opieką sztabu drugiego zespołu, na jednych z pierwszych zajęć zgłosili uraz kolana, co wyeliminowało ich z treningów i meczów. Zawsze masz wybór – powtarzam to jak mantrę. Do swojego życia, do swojej kariery, do wszystkiego. To są zawodnicy, którzy jak wszyscy pozostali podpisali ze Śląskiem Wrocław kontrakt i ten kontrakt cały czas obowiązuje. W nim jest jednak napisane, powiem w cudzysłowie, że „klub kupił usługi zawodnika do wykonywania pracy piłkarskiej, podporządkowania się strukturom”. Nie kupił ich usług, że mają grać w każdym meczu po 90 minut, ale profesjonalne podejście dotyczy każdego. Nie interesuje mnie, czy ktoś gra 90 minut co tydzień, wchodzi z ławki, czy gra minutę. Nieistotne, czy gra w meczach mistrzowskich, czy sparingowych.
U Łukasza Kadziewicza mówił Pan z kolei, że „nie można skreślać, trzeba rozmawiać”. Tutaj tego pola manewru do rozmowy nie było.
Dzisiaj nie mamy o czym rozmawiać. Są zawodnikami, którzy nie grają, nie trenują. Ja koncentruję się na tych zawodnikach, których mam w szatni. Dla mnie najważniejsi są ci, którzy są w pierwszym zespole. Każdy inny zawodnik w rezerwach ma zielone boisko i możliwość, by dać sygnał tego, że chce, zależy mu i jest gotowy by w tym zespole być.
W miniony piątek na antenie Canal+Sport wypowiadał się Pan na temat Erika Expósito, na temat jego sytuacji transferowej. Wiemy, że Erik miał negocjować kontrakt, ale do tego transferu nie doszło. Czy Pan, nauczony wszystkimi przebojami Erika z odchodzeniem ze Śląska, czuł że to znowu nie wypali? Tak z ręką na sercu.
To był piątek, kiedy Erik wyjechał. Nie było go z nami. Ja już kiedyś powiedziałem, ze Erika nie ma na 99% w Śląsku – przy jego pierwszym wyjeździe do Chin. To było w 2022 roku. Powiedziałem, że możemy stracić zawodnika, który rozmawia na temat swojego kontraktu, ale nie sądziłem że te rozmowy znowu zostaną spalone. Z jednej strony ja się cieszę, że Erik się nie dogadał. To jest piłkarz, który za obu moich kadencji był jednym z najlepszych zawodników w całej Ekstraklasie. Potwierdzał swoją jakość, strzelał bramki, asystował, pracował dla drużyny. Nie miałem problemów z tym, jak go prowadzić. Jest jednak druga rzecz – Erik do nas wrócił i chciałbym, żeby wziął odpowiedzialność za siebie, za drużynę, za zespół. Jest tutaj ważną postacią drużyny, jednym z liderów, który poza odpowiedzialnością musi wziąć na siebie ciężar. Powiedziałem, że nie wyrażam już zgody, by Erik Expósito po raz kolejny przyszedł do mnie czy dyrektora i powiedział, że chce gdzieś jechać. To ma wpływ na niego, na jego formę fizyczną i na drużynę. Erik nie dostanie już zgody na żaden wyjazd. Jest z nami, liczę że dobrze zagra w Kielcach. Jeżeli ktoś przyjdzie z konkretną ofertą, która będzie zadowalała klub – tylko nie na zasadzie, że ma do nas przyjechać na 5-7 dni – tylko zostaną w 2-3 godziny dopełnione formalności, to jest szansa, że Erik opuści Śląsk Wrocław. Jest to realne, możliwe, ale patrząc na to jaki mamy dziś skład, potrzebujemy takiego piłkarza w drużynie, aby zagwarantować ten cel, który sobie zagwarantowaliśmy. Zohore i Burak, zawodnicy którzy do nas przyszli, to są dziś zawodnicy do odbudowy. Dziś nie będą brani pod uwagę od pierwszej minuty w meczach pierwszych kolejek. Nie są przygotowani do tego i możemy im zrobić tylko krzywdę, bo jakby złapali kontuzję mięśniową to mogłaby ich wyeliminować na 1,5 miesiąca. Także tutaj jest w tym momencie jeszcze mniejsze pole do manewru.
Skupia się Pan na zawodnikach, którzy są w klubie. Jednego, dość ważnego w ostatnich miesiącach, już nie ma. Michał Szromnik odszedł do Górnika Zabrze.
Michał był bardzo ważnym zawodnikiem zespołu. Z Michałem bardzo szczerze porozmawialiśmy przed jego odejściem – raz w Wałbrzychu, będąc na zgrupowaniu, a drugi raz na trybunie na Oporowskiej. Przedstawiłem mu swoją wizję, chciałem wysłuchać jego wizji. Teraz sytuacja się zmieniła. Dołączył do nas Kacper Trelowski. W tamtym sezonie Michał rywalizował o miejsce z Rafałem Leszczyńskim. Trzeba byłoby to sprawdzić, ale chyba większość meczów bronił Rafał (20 meczów Leszczyńskiego, 14 Szromnik – dop. FM). U mnie po powrocie zagrali po trzy spotkania. Oczywiście to inny model bramkarzy, inny gatunek mentalny, podejścia do meczu. Rafał bronił z Górnikiem i z Radomiakiem, a potem wypadł – pewnie się tego nie spodziewał. Zmieniliśmy bramkarza. Powiem więcej – na pewno się tego nie spodziewał, bo też z nim o tym rozmawiałem. Natomiast do mnie należała decyzja. Pamiętam, siedziałem w tym pokoju i zakomunikowałem, że nie mam zamiaru się nikomu tłumaczyć. To musiała być najlepsza decyzja na tamten moment. „Najlepszą decyzją dla drużyny będzie, jak będziesz bronił Michał, ale Ty Rafał masz być gotowy żeby wejść”.
Michał bronił w trzech meczach i zdobył siedem punktów. Potem znów pewnie żaden z nich się nie spodziewał, że na mecz z Legią wróci Rafał. Taka była potrzeba chwili. Rozmawiając z Michałem, też o pierwszej kadencji – co tam zrobił, zajął 4. miejsce w lidze, grał w eliminacjach do Ligi Konferencji – po tym jak funkcjonował w szatni wiedzieliśmy, że to jest chłopak który potrzebuje nowego wyzwania. Jeszcze bardziej pomoże to mu w jego rozwoju. Da mu takiego pozytywnego kopa do pracy. To jest cały czas ta strefa komfortu, o której mówiłem. Michał był w Śląsku przez kilka lat, był kapitanem, był zawodnikiem który był numerem jeden, czasami numer dwa. Stąd decyzja o pożegnaniu. Natomiast ja o Michale mówię i będę mówić tylko w samych superlatywach i wiem, że Michał ma podobne zdanie na temat naszej współpracy.
Zostając przy bramkarzach – przyszedł nowy trener bramkarzy Maciej Sikorski. To on będzie podejmował decyzję w sprawie obsady bramki? Powtarza, że jest zwolennikiem hierarchii, sytuacji kiedy bramkarz wie, że jest „jedynką”.
Maciek jest specjalistą w swoim fachu. To jest też praca indywidualna, bo pracuje z czterema zawodnikami – stricte specjalizacja bramkarska. Ja bardzo cenię sobie jego fachowość. Będę się liczył z jego zdaniem, będę słuchał tego co ma do powiedzenia. Będę chciał, żeby mi mówił, jak w jego przekonaniu wygląda na dzisiaj hierarchia wśród bramkarzy. Natomiast ostateczna decyzja zawsze będzie należała do mnie. Nawet wtedy jeśli będzie miał inne zdanie ode mnie, to ja będę podejmował decyzję. Liczę na to, że obaj będą w formie i obaj będą zdrowi i będą też zdrowo rywalizować. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć. W ostatnich dwóch latach w pierwszym zespole Śląska było czterech trenerów bramkarzy. Cztery różne wizje, cztery różne charaktery, cztery różne formy przekazu. Był trener Osiński, był trener który pracował z trenerem Ivanem…
Mariusz Bołdyn.
Mariusz Bołdyn, Miłosz Gładoch, a dzisiaj jest Maciek Sikorski. Czterech trenerów przez półtorej roku – to sprawia, że bramkarze mają kocioł. Każdy szkoleniowiec na inne rzeczy zwraca uwagę, każdy ma inny sposób przekazu. Podejrzewam, że w ich głowach też pojawiło się sporo myśli. Trzeba to wyciszyć. To jest newralgiczna pozycja, gdzie potrzebny jest spokój. Potrzeba dobrego mentalu, chłodnej głowy i siły – to jest ostatni zawodnik, który może nas uratować. Ja też jestem zwolennikiem jasnej zasady, że jest bramkarz numer jeden i bramkarz numer dwa, który go napiera. To jest chyba jeszcze ważniejsza rola niż piłkarza z pola. Obaj mają być gotowi. Będę to powtarzać na każdym kroku. Być może w pewnym momencie dwójka wejdzie do bramki – bo będzie potrzebna lepsza gra na przedpolu, lepsza gra na linii. Jest szereg zmiennych, które decydują kto będzie bronić. Obaj mają pracować i rywalizować. Oni plus ci dwaj, którzy są na pozycji numer trzy i cztery, ale to temat odległy, jeśli chodzi o bronienie.
Odejście Szromnika zwalnia opaskę kapitańską. Ma Pan już kandydata? W okresie przygotowawczym kapitanem był Erik, w meczu z Legią – Erik. Zakładając, że póki co zostaje w klubie, to w meczu z Koroną także on wyprowadzi drużynę? (rozmawiamy o 14:00 w czwartek)
To co powiedziałem o odpowiedzialności za zespół. Hierarchia będzie ustalona. Chcę by w radzie drużyny był Erik Expósito, Łukasz Bejger, Martin Konczkowski, Petr Schwarz, Patrick Olsen, Patryk Janasik i Rafał Leszczyński. Planuję, by pierwszym kapitanem był Erik Expósito. Z tych powodów, o których mówiłem wcześniej – i o postawie i o odpowiedzialności i o umiejętnościach. Musi być odpowiedzialny nie tylko za siebie. Wicekapitanem będzie Łukasz Bejger, który zapracował na to swoją postawą na boisku i w szatni. Jest to młody chłopak, młodzieżowiec i to co często powtarzałem – ja będę mówił otwarcie do młodzieżowców. „Ty grasz bo musisz” albo „Grasz, bo na to zasłużyłeś”. Łukasz zasłużył nie tylko na grę, ale i na opaskę kapitana. Drugim wicekapitanem będzie Martin Konczkowski. Pozostali będą w radzie drużyny i dalej z hierarchii schodzić. Raczej się takie sytuacje rzadko zdarzają, ale chcemy by to było jasne i przejrzyste. Chcemy, by to było jasne. Opaska to jest wyróżnienie i duma. Ważna jest spójność w tym co robimy, między sztabem i zawodnikami. To są dla mnie jasne zasady, do których wszyscy mamy się stosować.
Powiedział Pan kiedyś takie zdanie, to było podczas jednej z odpraw w reprezentacji Polski do lat 20. „Zrób dla kolegi to, co chciałbyś żeby on zrobił dla Ciebie.” To jest dewiza, którą dostaną liderzy?
Liderzy są ważni. Nie jest sztuką być liderem, kiedy się prowadzi. Sztuką jest podnieść zespół, któremu nie idzie. Wyzwolić w sobie jeszcze większe pokłady energii, pozytywnego myślenia. Nie wyobrażam sobie fochów, nie wyobrażam sobie obrażania się, nie wyobrażam sobie nie walczenia za drugiego. Każdy z tych piłkarzy, którzy są dziś w Śląsku, wie ile kosztowało go dojście do tego miejsca, w którym się dziś znajduje. Musi nosić tą koszulkę z dumą. Oni dzisiaj są jednością – to widać na boisku i poza nim. To mnie buduje. Jeden od drugiego też wymaga, nie zapominając że trzeba wymagać przede wszystkim od siebie. To ma być standardem w tym zespole. Chcemy by ta drużyna miała swoją tożsamość. Ma być widać, że się dobrze ze sobą czują.
Liderzy mentalni to jedno, ale są jeszcze liderzy piłkarscy – tacy, którzy swoimi umiejętnościami wnoszą drużynę na inny poziom. Kimś takim będzie Matias Nahuel? Od pierwszego meczu bardzo chwalił Pan tego zawodnika. Chce Pan zbudować Śląsk wokół niego?
Ma papiery na granie. Ja lubię takich piłkarzy. W zasadzie od pierwszego meczu w Zabrzu, gdzie było mnóstwo rzeczy, które należało poprawić, to był jasny punkt zespołu. To w jaki sposób wychodził spod pressingu, to jak kontrolował piłkę i jak ją chronił. To w jaki sposób szedł do ataku, jak wracał, pracował dla drużyny, reagował po stracie piłki i nieudanym zagraniu. To wszystko od razu było widać. Nahuel jest piłkarzem, który miał papiery na wielkie granie. Dziś jest w Śląsku Wrocław i chcemy, by zaliczył udaną rundę. To będzie zawodnik, który będzie grać z numerem „10”. Chcę, by ten numer wpłynął na niego pozytywnie. Będziemy od niego wymagać, natomiast to co jest dla niego najistotniejsze to bramki i liczby.
Widzi go Pan wyżej?
Widzę go wyżej. Widzę go na lewym skrzydle, widzę go na dziesiątce. Chodzi też o zrozumienie tych zadań, aby Nahuel nie schodził zbyt nisko po piłkę. On nie ma być zawodnikiem pod naszymi stoperami, on jest groźny kiedy jest na połowie przeciwnika. Ma bardzo groźne uderzenie z dystansu i chcemy, by w tym sezonie jeszcze bardziej uwypuklił ten atut. Jest bardzo pozytywnie nastawiony do świata, jest uśmiechnięty, coraz więcej się dogaduje, coraz więcej bierze udział w funkcjonowaniu zespołu. Mam wobec niego duże oczekiwania.
Środek pola to pozycja, w której – według Davida Baldy – macie wybór. Być może Pan się inaczej do tego odniesie. Petr Schwarz, Patrick Olsen, Adrian Bukowski, Michał Rzuchowski, Karol Borys, Szymon Lewkot. Co z Karolem Borysem? Jaki jest Pana plan na tego zawodnika? Jego przez chwilę nie będzie – wyjedzie na mistrzostwa świata U-17 do Indonezji.
Mam nadzieję, że Karol Borys nie wierzy od razu we wszystkie rzeczy, które o nim piszą, że jest Golden Boyem i tak dalej. Rzeczywiście… dużo jest tych tekstów, przypuszczeń. Dużo jest fejkowych artykułów, bo tak to działa. Manipuluje się. Ja bym chciał, żeby on się skupił na sobie, bo może się obronić tylko na boisku. Dostał szansę w kilku sparingach i mogę otwarcie powiedzieć, że stać go na więcej. Oceniają go często fachowcy przez pryzmat reprezentacji U-17. To jest inne granie. Inna fizyczność, inna intensywność – na poziomie juniorskim można bez problemu kiwnąć pięciu zawodników. To się dobrze sprzedaje w mediach. W seniorach jest trudniej – nie ma czasu na to, a siła fizyczna zawodników jest na zupełnie innym poziomie. To wszystko ma wpływ. Ja od Karola wymagam, rozmawialiśmy po jednym z treningów, żeby szybciej zagrywał piłkę za linię obrony. Poziom Ekstraklasy go do tego zmusza. Każde dodatkowe dotknięcie piłki wymusza dodatkowe zagranie. On ma dostrzegać to, czego nie widzą inni. To jest chłopak, który musi się do tego zaadaptować, mam na niego plan. Ma łapać doświadczenie, dostać szansę. To nie jest tak, że dostanie szansę na siłę. Nie ze mną. Na początku wchodzenia do zespołu jest jakiś parasol ochrony, ale potem jest głęboka woda. Ja lubię rzucać na głęboką wodę i mówić „pływaj”. Jest pełnoprawnym zawodnikiem i przekaz do niego jest taki sam. Wymagamy tego, żebyś potwierdził – nie udowodnił, bo udowadniają słabi – to, co o tobie się mówi, to co sam o sobie myślisz.
Podczas pierwszej kadencji mocno stawiał Pan na Szymona Lewkota. Synek trenera?
Pewnie tak był odbierany. W szatni mówią, że mój syn to Bejger, Lewkot i Janasik i jeszcze ze trzech innych. Chłopak z Wrocławia, który się tutaj wychował, dostał szansę i w wielu aspektach ją wykorzystał. Byłem z jego gry zadowolony. Potem przyszedł trudny moment i rzeczywiście miał spadek szybkości podejmowania decyzji. Być może przeskok z II ligi na poziom ekstraklasowy, to tempo było zdecydowane szybsze. On zaczął wybierać proste zadania albo czasami i za trudne – głowa nie nadążała za tym, co działo się na boisku. Natomiast dziś z nami trenuje. Był na wypożyczeniu w Górniku Łęczna i tam zobaczył to, co stracił. Mając to, co mamy we Wrocławiu – klub, bazę, miasto – docenia się pewne rzeczy. Nikt mu nie da gwarancji grania. Ma być gotowy, ja go widzę na dzisiaj jako środkowego obrońcę lub pomocnika. Ma być przygotowany by wejść i dać jakość. Jest to zawodnik silny, o dobrych parametrach wydolnościowych, mający już 24 lata, ma pracować nad sobą.
W optymalnej sytuacji, wszyscy są zdrowi, Lewkot jest w formie – gdzie gra? Stoper, czy szóstka?
Dzisiaj mamy potrzebę taką, że gra na obronie.
Nowi zawodnicy – Kacper Trelowski i Mateusz Żukowski – są już po lekturze „Szczęście czy fart?”?
(śmiech) Oni to już dawno to dostali. Miałem ich w reprezentacji, także w reprezentacji ją dostali.
Ta książka obrosła legendą, jaki jest fenomen tej książki?
Jest to legendarna książka, która jest kojarzona też ze mną. Gdzie się człowiek nie ruszy, to ja mam z nią jakieś związki. Książka, z której można ogrom wiedzy wynieść – dla życia zawodowego i prywatnego – szczęście, zrozumienie. Dobrze się ją czyta. Jest to książka, która otwiera oczy na wiele rzeczy. Oczywiście jeśli chcesz, bo są tacy, którzy mają postawę zamkniętą i nie będą tego przyjmować. Miałem wiele takich przypadków, że ta książka zmieniła życie sportowców. Dzwonił do mnie kiedyś jeden zawodnik, że stracił pięć lat, bo dopiero teraz ją przeczytał. To są te wybory – albo wybierasz dobrze albo źle. Masz szansę przeczytać albo rzucić na półkę. Masz szansę być wypoczętym albo zmęczonym, bo się źle prowadzisz. Masz wybór walczyć albo się poddać. Masz wybór być zdeterminowanym albo obojętnym. Masz wybór potwierdzić dyspozycję albo udowadniać na siłę, bo ktoś się na ciebie uwziął.
Jaki ma Pan plan na Marcela Zyllę?
Chciałbym, żeby potwierdził walory ofensywne, więcej pracował w defensywie, nad tym pracujemy – nad intensywnością. Ma duże umiejętności, ale dużą rolę odgrywa głowa. Marcel za dużo przejmuje się i ma w swoim otoczeniu zbyt dużo ludzi, którzy zadają mu pytania, wymagają – dlaczego to? Dlaczego tamto? Nie wykorzystuje tych umiejętności jak należy. Można zrzucić winę na kontuzję, ale nie do końca. Ja w nim widzę jeszcze za mało determinacji, pazerności, pokazania na boisku zęba, który ma. Taki jest styl jego gry. Jak ktoś na niego z boku popatrzy, to może ocenić go przez pryzmat takiego wyłączenia się z gry, nieskupienia albo obojętności. Na pewno tak nie jest, bo Marcel bardzo to przeżywa, ale mowa ciała jest ważna. Nad nią też pracujemy.
Wkrótce zostanie tatą.
Jego synek ma się urodzić w sierpniu. Jeden zakłada rodzinę w wieku 23 lat, drugi w wieku 25, a trzeci w wieku 30. Nie ma jednej drogi. Z tym się musisz dobrze czuć. Jeśli to Marcelowi pomoże, to oby jak najszybciej. Ma duże umiejętności, ale powiem po raz kolejny. To piłkarz, na którego patrzyliśmy kiedyś przez pryzmat młodzieżowców. Nie ma czegoś takiego – albo jesteś dobry albo nie. Nie mówię tu o Marcelu, ale wielu chłopaków, którzy byli prowadzeni jako młodzieżowcy pod parasolem ochronnym, znalazło się z ręką w nocniku. To zainteresowanie po stracie statusu młodzieżowca spada.
Dennis Jastrzembski sam Pana poprosił o to, by grać na lewej obronie?
Nie, to nie jest prawda. To był pomysł Pawła Kozuba ze sztabu. Dennis przychodził do Pawła, że chciałby poprawić grę w defensywie i być może o tym tak Dennis komunikuje. Dennis zagrał w okresie przygotowawczym w pięciu meczach na lewej obronie. Nie…
Trener wstaje i spogląda w notatki.
Nie, zagrał z Jaworzanką, Miedzią, Kaliszem, Opavą i Aue. No dobrze mówię, w pięciu. Czyli podstawowy lewy obrońca.
Czyli sprawdził się tam?
(śmiech) Zobaczymy.
Transfery to nie jest jeszcze skończony projekt. Stoper i lewa obrona to są pozycje, bez których trudno sobie wyobrazić Śląsk.
To nie podlega żadnej wątpliwości i dyskusji. Potrzebujemy pilnie jakości na tych pozycjach. Był blisko jeden zawodnik, ale wysypał się na ostatniej prostej. To jest to, o czym mówiłem na początku naszej rozmowy. My nie mamy możliwości zrobić tego na początku roku. Zamiast patrzeć na to, kogo sprowadzamy latem, powinniśmy patrzeć już na to, kto tu powinien przyjść zimą. Łatamy, sprawdzamy. Funkcja dyrektora sportowego została zmieniona. Pierwszy raz z Davidem [Baldą – dop FM] spotkaliśmy się 6 czerwca w Chorzowie. On jeszcze nie był dyrektorem, a ja już byłem trenerem. Decyzja o zatrudnieniu Davida nastąpiła kilka dni po naszej rozmowie. Dzisiaj mamy 20 lipca i pracujemy ze sobą miesiąc.
To jest ścisła współpraca?
Tak, codziennie rozmawiamy, wymieniamy się uwagami. Szukamy, ale to co mówię – nie chcemy brać pierwszego lepszego zawodnika, bo nie na tym to polega. Nie wyłożymy dobrych pieniędzy, chociaż sprzedaliśmy Yeboaha. W ogóle jak słyszę, że ktoś krytykuje ten ruch klubu, że oddaliśmy go za frytki, to niech ta osoba przyprowadzi kontrahenta, który da więcej. Wtedy będziemy rozmawiać. To nie jest takie proste sprzedać zawodnika, który grał w drużynie z 15. miejsca. Niech mi ktoś pokaże taki drugi transfer, nie licząc Lecha. Król strzelców Ekstraklasy Gual do Legii odszedł za darmo. To dziś świadczy o tym, jak trudno jest kogoś sprzedać. Wiemy w jakim jesteśmy położeniu. Pracujemy. W poniedziałek pierwszy test. Do przerwy na kadrę chyba jest osiem meczów.
Nie dopuszcza Pan sytuacji, w której to dyrektor sportowy podejmuje ostateczną decyzję i sprowadza zawodnika za Pana plecami?
Takie sytuacje się w piłce zdarzają. My rozmawiamy, nie mamy przed sobą tajemnic. Nie było teraz sytuacji, że dostałem zawodnika bez mojej wiedzy. Rozmawiamy – to co rozmawiam z małżonką – na temat plusów i minusów. Temat Zohore, który wiedzieliśmy, że nie będzie na dziś. Plusy i minusy wyszły, że warto spróbować. Podpisujemy takie kontrakty, by nie być zakładnikami tych ruchów. Kenneth jest doświadczonym piłkarzem, ma wrócić do formy. Od jego podejścia będzie zależeć jego kilka następnych lat w futbolu. Rozmawiamy i David pyta na koniec rozmowy, czy daję zielone światło. Jak daję, to przechodzimy do konkretów.
Jakie są Pana obawy przed tym sezonem? Nie chcę pytać o obawy przed deja vu z marca 2021 roku, ale niepewność może być. (Magiera został wówczas zwolniony – dop. FM).
Nie, nie mam obaw. Jeśli ktoś w sporcie ma jakiekolwiek obawy, to nie ma co się za to brać. Jest szereg rzeczy, które w sporcie ma wpływ na wynik. Nie tylko trener. To są rzeczy nieprzewidywalne, które zdarzają się z dnia na dzień. Rzeczy, które wychodzą z dnia na dzień. Jakbym opowiedział wszystkie historie, które zdarzyły się przez ostatni miesiąc, to by mi nikt nie uwierzył. Na siłę nie mam zamiaru szukać problemu. Chciałbym by każdy miał spokój w domu, zdrowie i to pozwoli w pełni skupić się na piłce. To jest dla mnie najważniejsze. My tutaj sobie damy radę.
Ta drużyna też jest silniejsza?
Jest inna. Energia jest inna. Po dwóch słabych sezonach czas sobie otwarcie powiedzieć, że ten sezon musi być taki, że zrealizujemy to, co chcemy. Celem minimum jest 10. miejsce.
Komentowane 1