Nieuchronność jest wyzwaniem dla ludzi, którzy dzięki swojej sprawczości chcą wpływać na bieg zdarzeń? Czy stanowi raczej, niekiedy wyolbrzymione, wyobrażenie o tym, co ma lub może się wydarzyć? A może jest twardym faktem, wobec którego należy zachować pokorę lub potulność, aby nie była bolesnym doznaniem?
Ty i ja żyjemy w społeczeństwie przesiąkniętym propagandowo multiplikowaną tezą o jego inkluzywności. Jednocześnie systemowo i mentalnie mnożą się markery, którymi są etykietowani, naznaczani – bywa, że stygmatyzowani! – wszyscy ci, którzy nie znajdują się w prądzie praktykowanej w danej chwili mody. Także ci, którzy nie podzielają form ekspresji publicznej czy nie zgadzają się na kolaudowanie kierunków badań naukowych, są traktowani jako nisza. Poziom wrzenia osiągany jest w przenikających się wzajemnie kwestiach ekonomii i polityki. Domeną tabu staje się sfera idei i wierzeń coraz mocniej spychanych do prywatności, do swego rodzaju podziemia życia społecznego, jakby były przeszkodą na drodze rzekomego postępu, choć w istocie zawsze były i nadal są motywem i inspiracją rzeczywistego rozwoju.
Zastanawiające dla jednych, obojętne dla innych, a według mnie niezwykle niebezpieczne jest tracenie z pola widzenia pogłębiającej się atomizacji społeczeństwa. Indywidualizm, przeradzający się coraz częściej w hedonizm, rozsadza konstrukcje rodziny, wspólnoty i narodu, na których opierało się życie ludzi. Dzieje się to jednak niepostrzeżenie w wyniku dozowania procesów nicujących tkankę społeczną. Pamiętasz słownikową definicję słowa „nicować”? Brzmi ona: „przerabiać jakąś część garderoby, odwracając tkaninę na lewą stronę”. Niby to samo mamy, ale to już nie jest to samo…
- Starego profesora naszła pospolita myśl. Zbyt wiele się naczytał, zbyt wiele przemyślał, zbyt wiele napisał, by się ośmielił, nawet wobec samego siebie i w okolicznościach tak doskonale nienormalnych, wypowiedzieć cokolwiek innego niż banał na miarę wypracowania ucznia trzeciej klasy. Pogoda była piękna. Było ciepło, ale nie zanadto, bo świeży wiosenny wietrzyk przewiewał łagodnie i bezszelestnie kryty taras domu, jednego z ostatnich, wysoko na wzgórzu, przytulonego do zbocza skały jak posterunek strażniczy tej starej spatynowanej wioski, górującej nad całą okolicą, skąd rozciągał się widok na leżący w dole kurort turystyczny, na jego luksusową aleję tuż nad wodą, gdzie można było domyślać się szpaleru zielonych palm i białych rezydencji, i dalej samo morze – łagodne i błękitne, to morze bogatych, teraz nagle odarte ze swojej powszedniej politury: chromowanych jachtów, muskularnych narciarzy wodnych, opalonych na złoto dziewcząt, opasłych brzuchów zalegających pokłady dużych, statecznych żaglowców; i oto na to morze, wreszcie opustoszałe, wpłynęła ta nieprawdopodobna, zardzewiała flota z innego świata, i osiadła na oddalonej pięćdziesiąt metrów od brzegu mieliźnie, którą stary profesor obserwował od rana. (…)
- Odsuwając wzrok od lunety na trójnogu, w której soczewce ta niewiarygodna inwazja mrowiła się w takim przybliżeniu, że zdawało się, że wkraczała już na zbocza wzgórza i podchodziła pod sam dom, stary człowiek potarł zmęczoną powiekę, a potem w naturalnym odruchu zerknął na drzwi. Były solidne, dębowe drzwi, zamocowane na prawdziwie fortecznych zawiasach. Na pociemniałym ze starości drewnie wyryto rodowe nazwisko i rok ukończenia budowy przez jednego z przodków profesora (…). Zgodnie ze zwyczajem panującym w małych miasteczkach i wioskach, były zawsze otwarte: każdy, komu przyszłaby ochota, mógł wejść, by porozmawiać z gospodarzem. Tego więc wieczora też były otwarte. Stary człowiek dopiero teraz to sobie uświadomił. „Trzeba by sobie zadać pytanie – mruknął do siebie, a na ustach błąkał się mu smętny uśmiech – czy w tych okolicznościach drzwi powinny być otwarte, czy jednak zamknięte?”
Poddawanie się w życiu rzekomo ślepemu losowi, niewidzialnej ręce rynku na płaszczyźnie ekonomii czy wszelkim innym poprawnościowym trendom zdaje się być rozpowszechnionym trybem życia. Wyrażenie uzasadnionego sprzeciwu wobec jakiejkolwiek większości wymaga coraz większej odwagi i determinacji. Opowiadanie się za czymś, co w opinii większości jest passé lub obrona kogoś, kto nie wpasowuje się w potok schematów, naraża człowieka na całkiem spory stres. I nawet gorzej! Nie tylko stres, ale na przykład zawstydzenie, ośmieszenie, odosobnienie, odrzucenie.
- W tej sytuacji do jakich zakątków własnego wnętrza, do jakich głębi tego labiryntu idei, interpretacji i opinii, a także wmawianych uczuć należałoby się odwołać i sięgnąć, by znaleźć tam choćby resztkę znienawidzonej odwagi, odwagi przeciwstawiania się litości? Trudno byłoby zliczyć te wszystkie biskupie listy pasterskie, profesorskie kazania, prasowe wstępniaki, petycje różnych lig i komitetów, najrozmaitsze zamachy na świadomość i sumienie, nieodpowiedzialne rozprawy, zjazdy i konferencje, rozmowy w salonikach i salonach, wreszcie pospolite łzy, wylewane potokami (…), bez żadnych oporów, gdyż bestia czuwa nad tym, żeby opinia publiczna zadowalała się bezczynnością. Gdyby bowiem się ożywiła, to kto wie, czy nagle by nie oszalała. (…) Słudzy bestii cieszyli się potajemnie. Wszystko było przygotowane do ostatniego aktu.
- Prawdziwa prawica nie jest poważna. Dlatego lewica jej nienawidzi, trochę tak jak kat nienawidziłby swej ofiary, która śmiałaby się i kpiła sobie z niego przed śmiercią. Lewica jest jak pożoga, która wszystko pochłania i pożera na ponuro. (…) Prawica natomiast jest ruchliwym płomieniem, który swawolnym ogniem tańczy wesoło w mroku zwęglonego lasu.
- Ambicja jest wadą. (…) Czy to może być jakakolwiek inspiracja dla młodych ludzi? Wszystko równane do najbiedniejszego, najgorszego, najgłupszego, najmniej użytecznego, najmniej szczęśliwego. W szczególności nie wolno się wzorować na czymś, co jest choćby odrobinę ponadprzeciętne, wyższe, indywidualne, bo to bardziej męczące! Bez względu na to, jaki świat chce się budować, w ten sposób tego się nie robi! A zwłaszcza nie wolno wspinać się ponad ten tłum na ramionach sąsiada, trzeba pełzać po ziemi razem ze wszystkimi…
- Dobrze, panowie, trzeba zatem poczekać do jutra rana, jak my wszyscy, by rozwiązać wreszcie ten jedyny problem współczesnego świata: Czy prawa człowieka, na których nam tak bardzo zależy, mogą być przestrzegane ze szkodą dla praw innych ludzi? Zechciejcie łaskawie zastanowić się nad tym…
W semantycznym kotle (jaki możemy powierzchownie widzieć przez media mainstreamu lub media społecznościowe) zyskujący przewagę ideolodzy lub fanatycy bezwzględnie rugują z przestrzeni otwartej debaty osoby prezentujące racje rozumu i konkluzje płynące z doświadczenia, w tym z historii lub tradycji. Postawmy sobie pytanie, czy wbrew wspomnianej przed chwilą nominalnej inkluzywności (czyli deklaratywnej otwartości) faktycznie stajemy się społeczeństwem ekskluzywnym (czyli wykluczającym)? Zamęt pojęciowy, obyczajowy, estetyczny, prawny i etyczny pogłębia szermowanie frazesami o społecznym czy moralnym obowiązku tolerancji.
Kojarzysz może słownikową definicję słowa „tolerancja”? Opisuje ona między innymi tolerancję jako: „liczbę określającą dopuszczalne odchylenie danej wielkości technicznej od jej wartości nominalnej” lub „zdolność żywego organizmu do znoszenia bez szkody dla niego niektórych bodźców chemicznych, fizycznych i biologicznych”. Tymczasem najpowszechniejszym skojarzeniem jest „poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych”. To ostatnie niezauważalnie, ale coraz bardziej stanowczo jest ustawiane jako… nakaz, z którego wynikać ma uważanie nonsensów, zagrożeń i odmienności za wartości równorzędne z logiką, bezpieczeństwem i integralnością, na mocy których żyliśmy dotąd i chcemy żyć nadal. Nie ma już granic „dopuszczalnych odchyleń” lub granic „znoszenia bez szkody” czegoś, co wykracza poza wartości referencyjne (jakie znamy na przykład z wydruków wyników badań laboratoryjnych z morfologii). Analogiczny schemat dotyka jeszcze bardziej fatalnymi konsekwencjami pojęcia „współczucia”. Nie da się go wymusić nawet szantażem emocjonalnym, zatem jest podmieniany na litość zawoalowaną w obowiązkową i orkiestralną filantropię. To jednak już temat na osobny wywód.
- Na pokładach całej flotylli pozostał tylko jeden biały, prawdopodobnie oszczędzony z powodu swego szaleństwa i swej przeszłości, gdyż całe swe pełne miłosierdzia życie poświęcił służbie pewnej lokalnej społeczności, która nauczyła się mu ufać, a być może wręcz go pokochała. Na pokładzie „Calcutta Star”, gdzie spędzał najbardziej jasny okres w swoim życiu, leżąc w cieniu komina, znali go wszyscy. Postępujące szaleństwo i utrata wpływu nie pozbawiły go tożsamości w oczach tych, którzy razem z nim ładowali się na statek. Ale któż rozpoznałby w tym zbłąkanym saduceuszu, półnagim, w wyplamionych łachmanach, kogoś, kto jeszcze dwa miesiące wcześniej był katolickim biskupem i prefektem apostolskim… On sam z wielkim tylko trudem przypominał sobie o tym w rzadkich chwilach, gdy podźwigał się ze swojego legowiska i błogosławił otaczający go tłum. Tłum się śmiał. (…) Potem biskup znów się kładł, powtarzając w pamięci dziwne łacińskie sylaby, które tam, nad brzegiem Gangesu – jak mu się wtedy zdawało – wyczytał w kałuży krwi.
- Ci, którzy będą nawoływać do dyskryminacji, nienawiści albo przemocy wobec osoby lub grupy osób z powodu ich pochodzenia lub przynależności do określonej grupy etnicznej, narodu, rasy lub religii, karani będą karą więzienia od jednego miesiąca do jednego roku i grzywną od dwóch tysięcy do trzystu tysięcy franków. Będą także karani jako winni działań zbrodniczych lub przestępczych ci, którzy w słowie lub na piśmie albo innymi groźbami rozpowszechnianymi w miejscach publicznych, w formie druku, rysunku, litografii, malarstwa, emblematów, obrazów filmowych i innych nośników słowa i obrazu, sprzedawanych lub rozpowszechnianych, przeznaczonych na sprzedaż albo wystawianych w miejscach publicznych, na plakatach lub afiszach eksponowanych w miejscach publicznych – prowokowaliby innego autora lub autorów do podejmowania wyżej wymienionych działań, jeśli ta prowokacja miałaby następstwa…
- Chodzi tu o pewną trudną misję, co do której oczekuję, że każdy żołnierz, każdy policjant, każdy oficer sam najpierw ją oceni, jako wolny człowiek, a potem zaakceptuje jej wykonanie albo odmówi jej wypełnienia. Trudno jest zabijać. Jeszcze trudniej jest wiedzieć, dlaczego się zabija. Ja wiem, ale nie trzymam palca na spuście i nie mam przed sobą, kilka metrów od lufy, tych nieszczęśników. Moi drodzy rodacy, cokolwiek się stanie, niech Bóg ma nas w swojej pieczy…, albo niech nam wybacz
- Dziś o północy (…) granice zostały otwarte. Od kilkunastu dni już prawie nie są strzeżone. Zatem powtarzam sobie w myślach, aby głębiej zapadło mi w serce, to melancholijne zdanie starego księcia Bibesco: „Upadek Konstantynopola jest osobistym nieszczęściem, które przytrafiło się nam w zeszłym tygodniu”.
Jean Raspail napisał „Obóz świętych” w 1973 roku. Dynamiczna akcja, którą autor książki osadza w początkach XXI wieku (tak, tak, w naszych czasach), rozpisana na niemal 400 stronach, dla czytających ją w 2025 roku nie jest wybrykiem pisarskiej wyobraźni, o co był posądzany francuski pisarz i podróżnik, ale mozaiką symboli i metafor. Można je bez wahania odnosić do powtarzającego się w historii kulturowego naporu na Europę. Można je postrzegać jeszcze szerzej jako wizualizację zapaści całego Zachodu rozumianego jako cywilizacja. Można też odczytywać ją niemal dosłownie jako profetyczną przestrogę przed koszmarnymi konsekwencjami współczesnej zgody na demograficzną i kulturową inwazję, jakiej poddawana jest Europa. Warto wreszcie kolejne obrazy i epizody, ludzkie postawy zaszyfrowane w postaciach bohaterów książki potraktować jak zwierciadło własnych codziennych wyborów.
O tym jest mój kolejny #List, który kieruję do Ciebie. Ufam, że zdołasz jeszcze zauważyć czarne chmury, zanim spadnie nawałnica, która wtargnąwszy raz w osobistą przestrzeń, odbiera ją na długo, a może bezpowrotnie. Nasz wspólny świat, także w Polsce i nie obawiajmy się tego stwierdzenia, toczą bowiem choroby immunologiczne. Zatracamy odporność na toksyny destruujące ład społeczny. Co więcej, uzależniamy się od nich, zamiast się przed nimi bronić. Zastanawiasz się czasem, dlaczego po powrocie do domu czy mieszkania przekręcasz klucz w drzwiach? Główny bohater książki na samym początku opowieści sam siebie pytał: „czy w tych okolicznościach drzwi powinny być otwarte, czy jednak zamknięte?” Nie chcąc odebrać Tobie własnych przebłysków wyobraźni, myśli i emocji, nie mogę ujawnić, co się stało na progu domu i czy drzwi zostały zamknięte. Zapewniam jednak, że poprawność polityczna, jakkolwiek ją rozumieć, nie ma tu zastosowania.
Gdzie nie spojrzysz i o czym nie pomyślisz, są tam zasięgi, obręby, obwody, brzegi, krawędzie, objętości, pojemności, limity i marginesy. Iluzją jest świat bez wyznaczników bezpiecznych norm oddzielających człowieka i ludzkość od niszczącej nienormalności. Bezgraniczna jest tylko wieczność, jeśli w nią uwierzysz.
Krzysztof Kotowicz – www.kotowicz.pl
- TERAZ: Jean Raspail, „Obóz świętych”, Fronda, Warszawa, 2015
- POPRZEDNIO: Paweł Lisicki, „Końcowe odliczanie. Start up projektu transczłowieka”, Fronda, Warszawa, 2024
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.