Polityka europejska zdominowana tematyką ekologiczną, polska scena polityczna zdominowana emocjami. Dolny Śląsk regionem z wielkim potencjałem gospodarczym, ale zróżnicowany pod względem tempa rozwoju. Polska oświata nowoczesnym systemem edukacji. Tematy ważne i interesujące.
Czytelnicy portalu WrocławskieFakty.pl spotykają się z Anną Zalewską – posłanką do Parlamentu Europejskiego, a wcześniej minister edukacji narodowej i przez kilka kadencji posłanką do Sejmu RP.
- Pani poseł, nasi internauci są wprawdzie skupieni na tym, co dzieje się bezpośrednio wokół nich, ale wcale nie tracą z oczu tego, co dzieje się niejako ponad nimi czy daleko od nich, a więc w Parlamencie Europejskim i szerzej w instytucjach unijnych. Polska w Europie ma inną pozycję od Polski w Unii Europejskiej?
Zacznę od wątku tego, że „coś dzieje się ponad głowami” mieszkańców Wrocławia, Legnicy, Wałbrzycha czy Opola. Tak nie jest, nic nie dzieje się „ponad naszymi głowami”. Wszystko, co dzieje się w całej Unii Europejskiej, w tym w Parlamencie Europejskim, dotyczy mieszkańców Dolnego Śląska i Opolszczyzny. Przypomnijmy, że frekwencja w ostatnich wyborach europejskich wyraźnie pokazała, że obywatele coraz bardziej chcą relacji z europosłami w swoich okręgach wyborczych. Ten rok był bardzo pracowity, bo po intensywnym czasie spędzonym w ministerstwie edukacji narodowej, miałam zdecydowanie więcej czasu na obecność w całym dolnośląsko-opolskim okręgu wyborczym, na udział w spotkaniach, na rozmowy wszędzie tam, gdzie mogłam dotrzeć. Z olbrzymią radością odrabiałam zaległości spotykałam się z mieszkańcami. Dlatego bardzo dobrze wiem, że ludzie interesują się tym, co dzieje się w Unii Europejskiej, że zdają sobie sprawę, że to nie jest jakiś „obcy świat”, że to wszystko stanowi o ich przyszłości.
W Parlamencie Europejskim i szerzej w całej Unii Europejskiej rozgrywają się procesy niezwykle ważne. Ich skutki będą mieć wielkie znaczenie dla przyszłości wszystkich obywateli Polski i całej Europy. Mamy szeroką i gorącą dyskusję na temat tzw. „zielonego ładu”. Jeszcze przed pandemią wszystkie budżety unijnych instytucji, w tym banków, „zazieleniły się”. Uznano bowiem, że według kryteriów wyznaczonych przez Komisję Europejską, wsparcie unijne trafi tylko na owe „zielone” inwestycje. To wróżyło i poniekąd nadal zapowiada poważny problem dla Polski, choć nasz kraj bardzo gorliwie nadrabia zaległości poprzednich lat, w tym z okresu poprzedników Prawa i Sprawiedliwości, czyli z czasu rządów PO i PSL. Słynny już wyrok trybunału jasno stanowił, że w kwestiach ekologii, a szczególnie czystego powietrza niczego nie zrobiono właśnie za kadencji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Sytuacja obecnie jest na tyle skomplikowana, że wszystkie zamierzenia wokół „zielonego ładu” trzeba zweryfikować. Tych pieniędzy po prostu nie ma…
- Czy nie były one od początku wirtualnymi kwotami? Czy daty, o których się mówiło nie były zwyczajnie wydumane?
Dokładnie tak! Była nawet mowa, że jeśli Polska nie zdecyduje się być zeroemisyjna do 2050 r., to nasz kraj nie dostanie środków z funduszy transformacji. Tam jest tylko 7,5 mld euro i to ma być dźwignia przyciągająca prywatny biznes i banki, co miałoby powiększyć sumę do kwoty ok. 60 mld euro. Polska, dla transformacji energetycznej do roku 2050 potrzebuje ok. 500 mld euro. To oznacza, że sumy proponowane teraz Polsce są absolutnie niewystarczające.
Trwają zabiegi z różnych stron politycznych, aby oddać budżet unijny obywatelom, co oznacza skierowanie strumienia wsparcia dla tych, którzy potracili w wyniku pandemii miejsca pracy czy swoje firmy. Wszystko po to, by gospodarka ruszyła na nowo. Debatę o tych kwestiach zapowiedział duet Angela Merket i Francois Macron na najbliższej Radzie Europejskiej planowanej na 27 maja. Natomiast Franz Timmermans prze ku temu, by jednak skupiać się na problematyce klimatycznej. Holenderski komisarz chce, aby wszelkie uprawnienia w dziedzinie prawa klimatycznego znalazły się w Komisji Europejskiej.
- To oznaczałoby nie tylko odejście od obiektywizmu decyzji, ale wręcz ich upolitycznienie i złożenie decyzji w bardzo wąskim i niepodlegającemu faktycznej kontroli gremium!
Tak – byłoby to ciało bardzo wąskie i jednocześnie bardzo podatne na lobbing ze strony biznesu związanego z produkcją energii odnawialnej. Dla Polski to jest bardzo niebezpieczne. Właśnie te decyzje będą się przekładać na życie – nas na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Zgoda na forsowany kierunek rozstrzygnięć oznaczałaby konieczność udzielenia odpowiedzi na zasadnicze pytania: czy jesteś w stanie zapłacić dziesięć razy więcej za energię?, piętnaście razy więcej za śmieci? i dwadzieścia razy więcej za wodę? Obok tego jest jeszcze tendencja do eliminowania wszelkiej energochłonnej produkcji, której na naszym terenie jest bardzo dużo. Chronić klimat trzeba. Dbać o środowisko trzeba. Trzeba w te sfery inwestować. Nie może to jednak być jednorazowa zmiana, ale proces ciągły. I nie może on skutkować masowym redukowaniem miejsc pracy. Wszyscy muszą sobie zdawać sprawę, że wymiana milionów starych pieców nie odbędzie się z dnia na dzień, że potrwa szereg lat i będzie kosztować. Miliony domów i mieszkań jest opalanych węglem.
- To nie tylko problem wymiany pieców, ale i przyzwyczajeń.
Pełna zgoda. W to muszą się zaangażować struktury państwa i samorządy. Nie może być tak, że zakażemy używania szkodliwych pieców, że je nawet wymontujemy, jeśli w ich miejsce nie damy czegoś innego. Starsi ludzie czy osoby mniej zamożne mają się ogrzewać „farelkami”? Zapłaciliby niebotyczne rachunki za prąd. Zamknięcie firm i zakaz ogrzewania węglem to absurd, jeśli nie będziemy mogli dać dostępnej alternatywy. W europarlamentarnych kuluarach niemal wszyscy są co do tego zgodni, ale jak przychodzi do publicznej debaty, polityczna poprawność pozbawia wielu posłów samodzielności.
- Zamiast „zielonej” Europy mamy mnóstwo czerwonych plam epidemii. Co to oznacza?
To oznacza, że musimy na nowo przepracować wszystkie cele wspólnoty europejskiej. Wszystko wskazuje na to, że Polska ma szanse łagodniej przejść kryzys po epidemii koronawirusa.
- Wróćmy jeszcze na chwilę do Europy i tego, co poruszyłem na wstępie. W opinii wielu Polaków, nasz kraj i Węgry zresztą też, są traktowane w Unii Europejskiej „szczególnie”. Niektórzy nawet twierdzą, że Polska jest traktowana w Brukseli jak „chłopiec do bicia”.
Nie zgadzamy się na to, by płynąć w głównym nurcie. Nie możemy oszukać naszych obywateli. Nie chcemy, aby ktoś nam dekonstruował gospodarkę. Nie chcemy, aby się nam ktoś wtrącał do życia społecznego, do wyborów ideowych czy etycznych. Nasz problem w Unii Europejskiej ma imię i nazwisko: Donald Tusk. Wieloletnia „ciężka” praca Donalda Tuska, odkąd został przewodniczącym Rady Europejskiej i przeniósł wszystkie swoje złe emocje polityczne z polskiej na europejską scenę. Narzuca on negatywny obraz Polski, poddaje w wątpliwość wszystko, co wychodzi z Polski. Obecnie jako przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej czyni to samo. Przekłada się to na rezolucje europejskich gremiów, na nastroje wokół Polski. Dlatego nie jesteśmy, jako państwo, traktowani równo z innymi. Nasz konserwatyzm stoi w opozycji do liberalnych i lewicowych elit europejskich.
- Donald Tusk jest politycznym demiurgiem? Przecież znamy go raczej jako politycznego gracza. Niedawno w rozmowie z naszym dziennikarzem – były prezydent Wrocławia, europoseł i minister kultury, obecnie senator Koalicji Obywatelskiej – Bogdan Zdrojewski – przyznał, że Unia Europejska w dobie pandemii nie sprawdziła się, że lepiej zadziałały państwa narodowe, i że trzeba zmian w unijnych instytucjach. Mimo tych powszechnych diagnoz, unijnym politykom nie otwierają się oczy?
Otwierają się i to coraz szerzej. Mamy – po epidemii – ciężko urażonych Włochów. I to niezależnie w jakiej frakcji występują.
- Anglicy obrazili się i wyszli z Unii Europejskiej. Włosi będą następni?
Niektórzy Włosi nie negują tej możliwości. Na początku epidemii Włochy zostały osamotnione. W Komisji Europejskiej to widzą. Niedawno z ust Ursuli von den Layen, czyli szefowej Komisji Europejskiej, usłyszeliśmy znowu o „zielonym ładzie”, o „cyfryzacji” – znów bez wyliczeń, bez konkretów. Wtedy nawet zwolennicy pani przewodniczącej zwrócili uwagę, że mamy inne okoliczności i inne problemy. Przyznają, że trzeba mówić innym językiem i zwyczajnie zadbać o obywateli. Ten kryzys może rozpocznie przechodzenie z utopii do realiów. Jeśli politycy tego nie podejmą, to wymuszą to na nich obywatele – wyborcy. Na przedmieściach Paryża można spotkać głodnych ludzi! Prezydent Francji, który chciał uchodzić za uosobienie nowoczesnego świata, nie mógł zapanować nad „żółtymi kamizelkami”. A ten protest zaczął się nie od kwestii socjalnych, lecz od wygórowanych cen energii – tej właśnie produkowanej „na zielono”.
- Nie ma Pani wrażenia, że Polacy nie wiedzą o tych meandrach unijnej polityki i jednocześnie wielu z nas wykazuje jakieś zakompleksienie na tle innych europejskich narodów?
W Parlamencie Europejskim jest dość liczna reprezentacja konserwatystów. Czas epidemii ograniczył nasze możliwości działania. Jednak posłowie europejscy muszą być zdecydowanie bardziej muszą być obecni wśród swoich wyborców. Musimy odpowiadać na pytania, nawet najtrudniejsze. Udało się nam to w 2015 roku, dzięki czemu Zjednoczona Prawica zmienia Polskę. Teraz też musimy wykazać się taką inicjatywą.
- W obecnej kampanii prezydenckiej wybrzmiały – Pani zdaniem – programy czy raczej wyborcy są poddawani emocjom?
Dominują emocje. Kryzys pandemiczny podbił te emocje. Zdrowie obywateli stało się zakładnikiem polityków. Mówi się o „śmiercionośnych kopertach” i roznoszących je listonoszach. To sprawia, że steruje się emocjami. Obstrukcja w Senacie doprowadziła do konieczności przeprowadzenia wyborów w nowym terminie. Jedynie Prezydent Andrzej Duda konsekwentnie mówi o programie i przypomina to, co już zostało zrobione przez minionych pięć lat. Prezydent wziął udział w debacie telewizyjnej i mimo sztywnych reguł tego formatu, skutecznie przedstawiał argumenty programowe.
Z kolei „kandydat na kandydata”, który zastąpił kandydatkę Koalicji Obywatelskiej zaczął od ataku. Samorządowiec powinien znać swoje obowiązki wszem i wobec głosi, że sobie nie radzi z wieloma sprawami miasta, którego jest prezydentem, stale domaga się od rządu instrukcji i wsparcia. Nadto nie wywiązuje się ze swoich obietnic wobec mieszkańców stolicy. Gdyby Rafał Trzaskowski został pierwszą osobą w państwie, to mielibyśmy jeszcze gorzej niż już mamy z osobą trzecią, czyli marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim. Totalna opozycja i totalna obstrukcja, to rzeczy, na które Polska nie może sobie pozwolić.
- Zgadzam się z Pani diagnozą, ale to wywołuje kolejne pytanie o to czy wynik wyborów prezydenckich nie będzie bardziej sumą tego, co pamiętamy z przeszłości kandydatów i tego, co oni chcą, abyśmy sobie przypomnieli, niż efektem tego, co zapowiadają? Ktoś wiek emerytalny podniósł do 67 roku życia, ktoś inny go obniżył i tego typu skojarzenia będą podpowiadać wybór?
Tak może być. Żyjemy coraz bardziej wiadomościami sprzed dwóch godzin czy dwóch dni i to, co było wcześniej lub dawniej, ulega zapomnieniu. Poza tym przyzwyczajamy się do tego, co dobre. 500plus, 300plus, 13 emerytura i dziesiątki innych programów, które zostały wdrożone przez ostatnich pięć lat stały się czymś oczywistym. Co więcej, stały się w ostatnich miesiącach czymś w rodzaju „poduszki” łagodzącej skutki ekonomiczne pandemii w rodzinach. Trzeba o tych programach solidarnościowych przypominać i uczulać ludzi na to, że ci, którzy ich nie wprowadzali, którzy je negowali, a teraz bywa, że zapowiadają w nich „zmiany”, nie są wiarygodni, gdy obiecują, że „to, co zostało dane, nie zostanie zabrane”. Nawet najwięksi krytycy Zjednoczonej Prawicy nie mogą pokazać, że nie wywiązaliśmy się z naszych wyborczych obietnic.
- Wybory będą plebiscytem wiarygodności i pamięci?
Tak! To bardzo trafne określenie!
- Skoro mowa o wyborach w Polsce, to skupmy się na Dolnym Śląsku. To jest region bardzo silny. Wszyscy są zgodni w opinii, że jesteśmy w stosunku do regionów w Unii Europejskiej na wysokim poziomie zamożności i potencjału gospodarczego. Potwierdzają to statystyki krajowe i unijne. Czy to nie odbije się nam „czkawką” jeśli chodzi o dostęp do środków unijnych?
To jest wyzwanie dla naszego rządu, aby reprezentować zróżnicowane potencjały polskich województw. Mazowsze cierpi, bo nie brakuje tych, którzy wyśmiewają wydzielenie Warszawy z województwa. Na Dolnym Śląsku można byłoby mówić o jakiejś formie wydzielenia Zagłębia Miedziowego i Wrocławia – nie w sensie administracyjnego podziału, ale kryteriów statystycznych otwierających dostęp do pomocy unijnej. Poziom PKB Mazowsza i Dolnego Śląska są w parametrach średniej unijnej, a to obniża partycypację obu województw w projektach współfinansowanych przez Unię Europejską. To z kolei oznacza konieczność zwiększenia wkładu własnego, a więc obciążenie budżetów samorządów czy innych potencjalnych beneficjentów. Wrocław, który jest zadłużony czy Wałbrzych, który jest bankrutem, nie będą mogły sięgnąć po wsparcie swoich projektów, bo nie będzie ich stać na wkład własny. Uderzy to w słabsze ośrodki, którym jeszcze trudniej będzie zmontować finansowo wszelkie inicjatywy.
- Dolny Śląsk jest regionem „dwóch prędkości” – jak to ocenia się w kręgach samorządowych i wśród polityków. W dużym uproszczeniu mamy bogatą północ (Lubin – Wrocław) i biedniejsze południe (Jelenia Góra – Wałbrzych – Kłodzko). Dostrzega Pani jakiś sposób na zrównoważenie rozwoju. Kto ma na to wpływ?
Premier. To jest kwestia negocjacji prowadzonych w Brukseli i dotyczących wieloletnich perspektyw finansowych Unii Europejskiej. Należy przekonać unijnych decydentów, że konieczne jest wyłączenie niektórych subregionów ze schematów statystycznych albo rząd musi się podjąć szczególnej odpowiedzialności za te subregiony, aby nie zostały zmarginalizowane przez to, że należą do bogatszych regionów.
Przykładem jest droga S8. Negocjujemy, aby ta trasa znalazła się w na liście TNT, czyli strategicznych europejskich korytarzy komunikacyjnych. Nasi poprzednicy tego nie podjęli, może nawet tego nie widzieli. I wiemy, że w nas jest taka determinacja, że jeśli nawet S8 nie znajdzie się na liście TNT, nasz rząd to zadanie zrealizuje. Budowa dróg, także S5, zwiększa siłę oferty dla inwestorów. W tej kwestii działa Wałbrzyska Specjalna Strefa Ekonomiczna, ale teraz w całej Polsce mamy strefę ekonomiczną, a „Invest-Park” ma zadanie wspierania wszystkich samorządów. Warto tu zaznaczyć, że WSSE troszczy się o cały teren bez oglądania się na polityczne sympatie czy legitymacje włodarzy gmin i ich stosunku do rządu.
- Jest dość powszechne wrażenie, że wielu mieszkańców nie wie o tym praktykowanym od pięciu lat rzeczywistym obiektywizmie rządu i podległych mu podmiotów w rozdziale pomocy dla gmin, powiatów i województw.
Tak właśnie jest i widać to najlepiej w Wałbrzychu. Skala projektów wdrażanych tutaj z udziałem budżetu państwa jest bez wątpliwości najwyższa.
- Jest też i tak, że niektórzy samorządowcy wykazują się większą inwencją, a inni jakby czekają na to, co się wydarzy?
Zawsze w zarządzaniu czynnikiem najsłabszym lub najsilniejszym był i jest człowiek. Wałbrzych otrzymał przez ostatnich pięć lat pomoc rzędu setek milionów złotych, choć prezydent Roman Szełemej otwarcie krytykuje rząd i wraz z prezydentem Wrocławia Jackiem Sutrykiem oraz innymi prezydentami miast organizuje się wokół opozycji totalnej. Nasi posłowie muszą się bardziej mobilizować, aby docierać do mieszkańców z rzetelnymi informacjami, aby rozmawiać i objaśniać problemy.
- Wróćmy na chwilę do tego, co jeszcze kilka lat temu wywoływało olbrzymie turbulencje polityczne i społeczne, i co było polem starcia rządu i niektórych samorządów. Czy z perspektywy czasu zmieniłaby Pani coś w reformie systemu oświaty? O ile debata wokół likwidacji gimnazjów wygasła szybko i nie ma niezadowolonych z wydłużenia do 4 lat nauki w liceach czy przekazania rodzicom decyzji w jakim wieku ich dziecko idzie do pierwszej klasy szkoły podstawowej, o tyle nadal żywe są zastrzeżenia do szczegółowych rozwiązań – na przykład w zakresie programu nauczania. Jest wrażenie „skompresowania” treści nauczania w krótszym czasie i presji na realizację zwiększonego tym samym planu nauki.
Jest dokładnie odwrotnie! Jako polonistka z całą odpowiedzialnością zaprzeczam takim ocenom. 3 – 4 lektury rocznie to zbyt wiele? W podstawie programowej uporządkowaliśmy wszystko to, co jest odpowiedzią na sygnały uczelni wyższych i rynku pracy. Zbyt często wcześniej proces dydaktyczny jakby „zwalniał” ucznia z samodzielności w uczeniu się. Zwiększony jest udział rodziców w profilowaniu zadań szkoły w zakresie nauczania i wychowania. Nauczyciel ma wielką samodzielność, który sam wymyśla program na bazie podstaw programowych. To wszystko trwa dopiero dwa lata, a to są rozwiązania na miarę XXI wieku. Zbyt dużo było wcześniej testowania, ale nie możemy od testów odejść, bo absolwenci szkół trafiają na rynku pracy w ład korporacyjny, gdzie testowanie jest istotnym ogniwem funkcjonowania pracobiorcy. Są też zadania otwarte na maturach. Jest też obligatoryjna ciągłość nauczania języka obcego. 96% rodziców zdecydowało, że do szkół wysyła dzieci w wieku 7 lat, a więc możliwość wyboru trafiła w sedno oczekiwań rodziców. Samorządy mają subwencję na 6-latki, więc nie ma czynnika, który mógłby gminy demotywować do tworzenia warunków, aby 6-latki trafiały do przedszkoli. Za organizację pracy szkół odpowiadają dyrektorzy, za utrzymanie szkół odpowiadają samorządy. Subwencja wspomaga gminy i powiaty, ale nie wyręcza ich z własnej ustawowej odpowiedzialności za dostępność i jakość oświaty.
- Jak będzie wyglądała Polska po 28 czerwca czy też po innej dacie wyborów prezydenckich? Prezydent będzie wybrany – to jest pewne.
Uczynimy wszystko, aby przekonać Polaków do Andrzeja Dudy. Pan Prezydent jest gwarantem stabilności Państwa, zapewnia współpracę z rządem i godnie reprezentuje Polskę na arenie międzynarodowej. Pan Prezydent Andrzej Duda czuwał przez ostatnich pięć lat nad rzetelnością tworzonego prawa, o czym przekonałam się jako minister edukacji narodowej, a to daje nam pewność, że będzie nadal odpowiedzialnym przywódcą Polski.
Rozmawiał: Krzysztof Kotowicz Wrocław – 20.05.2020