Od lat 90. związany ze Ślęzą Wrocław – nie tylko tą piłkarską. Zaczął od przyprowadzania syna na treningi piłkarskie, następnie był trenerem, kierownikiem zespołu, aż całej Polsce – jako spiker – obwieścił, że koszykarki Ślęzy zdobyły mistrzostwo Polski. Z Dariuszem Parossą, człowiekiem-instytucją w Ślęzie Wrocław porozmawialiśmy o teraźniejszości, przyszłości i przeszłości – także nie tak dawnej, która nie zawsze była łatwa. To pełna pasji opowieść człowieka, który pokochał najstarszy wrocławski klub.
W niektórych kręgach można usłyszeć, że Ślęza Wrocław to Dariusz Parossa. W jakich okolicznościach trafił pan do klubu?
Ślęza Wrocław to wiele wspaniałych osób, ja akurat mam zaszczyt być w tym gronie, ale na pewno nie można powiedzieć, że Ślęza Wrocław to ja! (śmiech) Natomiast jak to się zaczęło…kiedyś byłem po prostu kibicem Ślęzy. Nie myślałem, że będę pracował w tym klubie. Kiedy chodziłem na mecze koszykarek nie myślałem, że będę w przyszłości spikerem na ich meczach. Przyszedł jednak czas, kiedy mój syn szedł do pierwszej klasy szkoły podstawowej, przybiegł do domu i powiedział: „Tata, tata! Chodź, zaprowadzisz mnie na trening Ślęzy”. To już ponad dwadzieścia lat temu. Trener robił wówczas nabór wśród dzieci i mój syn powiedział do niego: „Tata na pewno mnie przyprowadzi!”. No i przyprowadziłem – to była drużyna rocznika 1992, mój syn był rocznikiem 93’. Tak to się zaczęło, syn zaczął trenować, ja zacząłem troszkę pomagać trenerowi Dłużniakowi, można powiedzieć że przez długi czas pełniłem rolę drugiego trenera, potem kierownika zespołu. To były typowe grupy młodzieżowe. Taki był początek. Wtedy też pojawił się Internet, pojawiła się strona internetowa – Maciek Urbanek ją rozpoczął – ówczesny junior naszego zespołu. Zacząłem pisać o dzieciakach, coraz bardziej działałem też przy drużynie seniorów – najpierw pisząc o tym zespole, później doszły inne aktywności. Jak trzeba było pełniło się rolę noszowego na meczach, jak trzeba było zakładało się kamizelkę i było się ochroniarzem. Takie były czasy. Tak w tym klubie utkwiłem! (śmiech) Zaczęła się spikerka – wtedy mieliśmy jeszcze drugi zespół seniorów, grał w IV lidze, spiker nie przyszedł – powiedział, że już więcej nie przyjdzie. Zaczęło się zamieszanie, wszyscy latali i pytali: „kto zrobi spikerkę?”. Mówię – „to dajcie mi mikrofon” – wziąłem i poprowadziłem tę spikerkę. Tak to już zostało, nie pamiętam kto był rywalem. Następstwem tego były kursy na spikera piłki nożnej, koszykówki.
Zaczęło się od piłki nożnej, ale była też koszykówka.
Tak, koszykówka zawsze była moją miłością. Chodziłem na mecze, jak trenerem był jeszcze Eugeniusz Spisacki – zaraz po awansie koszykarki grały w hali AWF – nie tej, która jest teraz, tylko zaraz przy Stadionie Olimpijskim w takim starym, czerwonym budynku. Po raz pierwszy wtedy widziałem takie zawodniczki jak Mariola Pawlak, czy Teresa Kępka…no, zakochałem się w tym zespole.
Z czego wynikał wybór Ślęzy spośród wielu wrocławskich klubów?
To nie było tak do końca. Ja byłem w ogóle kibicem wrocławskich zespołów. Jeździłem na mecze Śląska – piłkarskiego, ale też koszykarskiego, chodziłem na mecze Gwardii, była też piłka ręczna – Ślęza, ale i AZS kobiecy, męski Śląsk – w ogóle byłem kibicem wrocławskiego sportu. Kiedy byłem młodym chłopakiem weekendy spędzałem na stadionach i halach.
Czyli to nie było tak, że Ślęza była zawsze na pierwszym miejscu? Wynikało to z treningów pana syna.
Będąc już w klubie, poznałem zasady i struktury jakie panują we wszystkich klubach. Nie do końca jestem teraz fanem wszystkich klubów – tak powiem. Ślęza w tej chwili to mój klub. Pokochałem go, nie wyobrażam sobie bez niego życia, ale między innymi dlatego, jakie osoby tu poznałem. Pracują tutaj tacy ludzie, o których mogę powiedzieć, że tworzą jedną wielką rodzinę. Aspekt finansowy schodzi tu na dalszy plan. Tu są ludzie, którzy jeden za drugiego wskoczą w ogień. Atmosfera pracy jest znakomita. Nie wyobrażam sobie być teraz w innym miejscu.
Rozmawiamy w Centrum Piłkarskim na Kłokoczycach, czyli miejscu, którym Ślęza może się pochwalić – nie tylko na skalę Wrocławia, ale i całej Polski. Jak pan wspomina przeprowadzkę do tego miejsca?
Bardzo długo czekaliśmy, aby znaleźć swój dom we Wrocławiu. Prawdziwy dom. Swego czasu Ślęza była kojarzona z obiektem na Wróblewskiego. Ja nie będę już opowiadał o sytuacji, w jakiej ten obiekt trafił w inne ręce…po prostu, było minęło. Ślęza stała się wtedy praktycznie klubem bezdomnym. Wierzyliśmy, że doczekamy się w końcu swojego obiektu. Graliśmy przez kilka lat na ul. Oporowskiej – na stadionie miejskim, nie stadionie Śląska Wrocław. To też trzeba zaznaczyć, bo wszyscy mówią stadionie Śląska. Przez rok we Wrocławiu w ogóle nie było dla nas miejsca i wyprowadziliśmy się do Oławy. Domowe mecze graliśmy w Oławie, bo po prostu najstarszy klub sportowy we Wrocławiu nie miał miejsca dla siebie. Trafiliśmy na Niskie Łąki, ale w tym czasie trwały próby zbudowania czegoś swojego. Kluczowe było znalezienie terenu i tutaj bardzo nam pomogły władze miasta, które przychyliły się do naszych próśb. Dostaliśmy ten teren na Kłokoczycach, później doszło mozolne zdobywanie środków. Dofinansowanie dostaliśmy na obiekt pod balonem – chyba niecałe 1,5 mln złotych z funduszów Ministerstwa Sportu. To jest tylko niewielki procent, reszta to nasza praca. Ogrom tej pracy wykonali prezes Kasia Ziobro i Paweł Pałys. To byli ludzie, dzięki którym ten obiekt powstał.
To coś, co rzeczywiście was wyróżnia na tle całego sportowego Wrocławia?
Powiem tak – taki obiekt powinien być w każdej dzielnicy Wrocławia. Każdy klub powinien coś takiego mieć. W Polsce się to troszeczkę przyjęło, pewnie niektórzy się ze mną nie zgodzą, że wyciąga się rękę i mówi: „bo nam się należy”. To nie jest tak do końca, trzeba spróbować, zbudować. Pokazaliśmy, że można to zrobić – mamy z tego efekty. Fajnie, szczycimy się tym – faktycznie – jest to mały, kameralny obiekcik – dla nas już za ciasny, to od razu powiem. Na ilość zespołów, którą mamy, to ten obiekt jest dla nas za ciasny. Mam nadzieję, że tych boisk będzie w przyszłości więcej – wszystko zależy od finansów. Jesteśmy dumni z tego obiektu, przyjeżdżają do nas kluby z całej Polski i są zaskoczone jak to wygląda.
Baza to jedno, a drugą sprawą jest szkolenie. Nie tylko grup młodzieżowych chłopców, bo trenują u was też dziewczynki.
Przede wszystkim my nie nastawiamy się na wynik. Dla nas najważniejsze jest szkolenie dzieciaków, bo tylko w parze z tym prędzej czy później przyjdą wyników. Wchodząc do naszego obiektu można zobaczyć liczne gabloty wypełnione pucharami. W moim biurze stoi mnóstwo pucharów, których…nie mamy już gdzie trzymać!
To nie są puchary za dziesiąte, czy dwunaste miejsce w Polsce, tylko zazwyczaj za miejsca w pierwszej trójce – i to wywalczone w ostatnich miesiącach! Rzeczywiście – funkcjonuje u nas sekcja żeńska – dziecko trenera Arkadiusza Domaszewicza. Facet siedem lat temu wymyślił, że zrobimy sekcję dla kobiet. Zebrał kilka dziewczyn – graliśmy pierwszy turniej na boisku w Radwanicach – były drużyny zakładowe i nie tylko. Dziewczyny zajęły trzecie miejsce. Później zespół został zgłoszony do trzeciej ligi – pamiętam pierwszy mecz, pojechaliśmy do Bierutowa i wygraliśmy 3:2. To było niesamowite wydarzenie. Wtedy nikt nie myślał, że to się tak rozwinie. Z tego pierwszego meczu jest jeszcze kilka zawodniczek, które do tej pory są z nami. W następnym sezonie byliśmy już czołowym zespołem III ligi – to jeszcze wtedy były ligi wojewódzkie.
Mówimy cały czas o seniorkach.
Tak, tak. Walczyliśmy o awans do II ligi, długo się nie udawało – teraz w końcu się udało i świętujemy. To taka sama struktura jak u mężczyzn – liga jest centralna, ale podzielona na dwie grupy. W poprzednim sezonie to było północ-południe. Dopięliśmy swego, mamy ten awans i wiem, że to nie jest nasze ostatnie słowo. Na początku były więc seniorki, a później zaczęliśmy myśleć o grupach młodzieżowych. Najpierw nasza drużyna zaczęła od awansu do Centralnej Ligi Juniorek U-17 – następny sezon będzie już trzecim z rzędu w tych rozgrywkach. Drużyna U-15 również występuje w Centralnej Lidze Juniorek. Zaczęły się też sukcesy w młodszych kategoriach. Cztery lata temu w młodziczkach brązowy medal Mistrzostw Polski, w tym roku IV miejsce – niestety po serii rzutów karnych nie udało nam się zdobyć medalu. W tym roku po raz drugi nasze zespoły gościły na Stadionie Narodowym w turnieju „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku”, a drużyna U-10 dotarła do ścisłego finału. Mogliśmy ten mecz oglądać na TVP Sport – przegrała w ścisłym finale. Można powiedzieć, że dziewczynki są w tej kategorii wiekowej wicemistrzyniami Polski, co tylko pokazuje jak doskonałą pracę wykonują tutaj nasi trenerzy.
Przed Państwem Wicemistrzynie Polski!🥈
Zespół ⚽️ U-10 @SlezaWroclaw 2.w rozgrywkach „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”!
💛 Maja Centka najlepszą bramkarką turnieju
❤️Aleksandra Malinowska najlepszą trenerką rozgrywek
🔝🔒👩🏫 Rośniemy w siłę i ani myślimy się zatrzymywać!🔥 pic.twitter.com/9oKP3Uj4mS— Ziobro Katarzyna (@ZiobroKatarzyna) June 14, 2022
Sukcesy nie biorą się znikąd. Dobór trenerów też jest ważny.
Arek Domaszewicz dobrał fantastycznych ludzi do pracy z dziewczynami. On to wszystko koordynuje, praca w futbolu kobiecym jest dużo bardziej wymagająca, niż praca w piłce męskiej. Trzeba mieć do tego predyspozycje, a co też ważne – w sztabie mamy też nasze piłkarki, które porobiły odpowiednie kursy i prowadzą też zajęcia z najmłodszymi zawodniczkami, łącząc to oczywiście z grą w piłkę. Wracając do szkolenia – my szkolimy od podstaw – dokonujemy selekcji zawodniczek z całego regionu i kształtujemy ich od najmłodszych lat.
Kwestia naszej akademii. Ja doradzałbym rodzicom, którzy chcą posłać syna, czy córkę na treningi piłkarskie, by nie zawsze kierowali się nazwą klubu i renomą największego klubu seniorskiego. Wiele talentów rodzi się w małych klubach, takich jak Krzysztof Piątek w Lechii Dzierżoniów.
Następuje jednak moment, w którym taki piłkarz, bądź piłkarka, przewyższa umiejętnościami Ślęzę i trafia gdzieś dalej. Jak pan oceni współpracę z innymi klubami? Śląsk Wrocław będąc wyżej w hierarchii może jednak często wyciągnąć od was ciekawego zawodnika.
Nie tyle może, co już wyciągnął kilku zawodników. Są też inne przykłady, takie jak Szymon Lewkot. Pewnie się ktoś ze mną nie zgodzi, ale Szymon Lewkot swego czasu był niechcianym zawodnikiem w Śląsku Wrocław i trafił do nas. To, że Szymon Lewkot trafił do Ekstraklasy, to zasługa trenera Grzegorza Kowalskiego, który potrafił z tego chłopaka wyciągnąć to co najlepsze. Szymon przychodził do nas jako typowa dziewiątka, a trener Kowalski go cofnął i wystawiał go nawet w linii defensywnej. Ostatnio mu się trochę nie wiodło, ale wierzę że wróci do dobrej dyspozycji i będzie ważną postacią w Śląsku Wrocław – życzę mu tego. Zresztą Szymon to nie jest jednostkowy przykład. Mało który szkoleniowiec tak jak Grzesiek Kowalski umie wykrzesać potencjał z zawodnika. Był Paweł Zieliński, który trafił do Śląska z naszego zespołu, a w ostatnim czasie takim piłkarzem był Filip Olejniczak – poszedł do Śląska II. Wiem, że rozwiązano z nim kontrakt i według mnie kompletnie nie wykorzystano jego potencjału. To chłopak z papierami na grę w wyższej lidze niż druga.
W naszym klubie grało wielu chłopaków, którzy powinni dostać szansę w lidze wyższej. W czasach, gdy ściąga się wiele tak zwanego zagranicznego szrotu, powinno się sięgnąć do niższych lig. Tacy zawodnicy jak Grzesiek Rajter – zawodnik grający na pozycji nr 9, który moim zdaniem przewyższał umiejętnościami wielu zawodników grających dziś na poziomie Ekstraklasy. Nigdy nie dostał szansy powyżej III ligi. Marcin Gąsiorowski – znakomity bramkarz, też nie dostał szansy.
Kluby Ekstraklasy boją się sięgnąć niżej, bo III liga to nie jest poziom centralny?
Uważam, że sposób w jaki trafiają zawodnicy do Ekstraklasy, pierwszej, czy drugiej ligi nie do końca jest sposobem, który pokazuje umiejętności danych piłkarzy. Chodzi o coś innego – mógłbym wywołać burzę, a nie chcę tego robić.
Rozpoczynając temat trenera Kowalskiego. To postać, która podkreśla ciągłość w waszym klubie. To kilka sezonów z krótką przerwą na Śląsk Wrocław.
My mówimy, że był wtedy na trzytygodniowym urlopie! (śmiech) Tyle go nie było, w dwóch meczach zespół – oficjalnie – prowadził Tomasz Woźnicki. Praktycznie Grzegorz jako trener – po raz trzeci – do Ślęzy wrócił w przerwie zimowej sezonie 2011/12. W klubie jest już jedenaście lat. Przejął zespół po trenerze Andrzeju Ignasiaku, byliśmy wtedy drugi sezon w IV lidze. Przejął nas przed rundą wiosenną i od razu wprowadził nas do III ligi. Niestety, przez ostatnie siedem lat siedmiokrotnie byliśmy na podium III ligi. Praktycznie nie schodzimy z podium, raz byliśmy na 1. miejscu, ale obowiązywał wtedy system barażów. Przegraliśmy wtedy dwumecz z Ursusem Warszawa – 0:1 w Warszawie, w rewanżu prowadziliśmy 1:0, ale w dogrywce straciliśmy bramkę z karnego i nie awansowaliśmy. Zawsze czegoś brakowało…i teraz też zabrakło.
W zakończonym sezonie do II ligi awansowało Zagłębie II Lubin. Sporo osób myślało, że LKS Goczałkowice-Zdrój, więc klub w którym występuje Łukasz Piszczek, pokuszą się o awans, ale tak się nie stało.
Mamy duży niedosyt, punktowo zabrakło nam do Zagłębia, ale w meczach bezpośrednich byliśmy. Tam zremisowaliśmy 2:2, a tutaj pewnie wygraliśmy. Marzy nam się ta II liga – i to nie pierwszy sezon. Ktoś powie, że podium to fajne osiągnięcie, ale przy takim budżecie jakim my dysponujemy, to jest to sukces. O sumach nie chcę rozmawiać, ale budżetowo jesteśmy klubem dolnej połowy tabeli. Jeśli patrzeć na budżet, to nie mamy najmniejszych szans rywalizować. To zasługa trenera Kowalskiego, który z przeciętnych chłopaków jest w stanie zrobić naprawdę bardzo dobrych piłkarzy. Na pewno zespół teraz czeka przebudowa i w większym stopniu postawimy na młodzież. Hampel, Krukowski, Wawrzyniak, Gil – tych zawodników stać na wiele i wcale nie znaczy, że młodszy zespół będzie gorszy.
Charakterystyczną cechą waszego zespołu w ostatnich sezonach byli też Brazylijczycy.
Afonso i Vinicius zostali ściągnięci z Brazylii, przyjechali do nas, spodobali się i zostali. Limę sami wypatrzyliśmy wcześniej jak grał w Piaście Nowa Ruda – chłopak bardzo nam się spodobał, miał do nas trafić już dwa lata temu, ale niestety wyszły sprawy związane z pozwoleniem na pracę, paszportem. Musiał wrócić do Brazylii, po pewnym czasie do nas trafił, najpierw go wypożyczyliśmy i teraz na wiosnę do nas dołączył. Passoni także do nas trafił. Problem był tylko taki, że z dwójki Afonso i Lima tylko jeden może być na boisku. Pozostali nasi Brazylijczycy mają włoskie paszporty i ich ograniczenia nie dotyczą. Niektórzy z nich zostaną, ale na przykład Passoni trenuje już w GKS-ie Jastrzębie.
Przejdźmy do Pucharu Polski, bo będąc trzecioligowcem trzy razy z rzędu graliście na centralnym szczeblu tych rozgrywek. Nie udało się wygrać finału Wojewódzkiego Pucharu Polski, a wcześniej na Facebooku pojawiła się dyskusja na temat miejsca rozgrywania tego meczu.
Wracając do finału Wojewódzkiego Pucharu Polski – ktoś zobaczył, że tego samego dnia, którego zaplanowany był finał – we Wrocławiu gra reprezentacja Polski. Być może gdzieś ja to też wywołałem, ale pojawiła się dyskusja, że ten finał powinni zobaczyć kibice. Wiadomo było, że w Dzierżoniowie go nie zobaczą, bo stadion główny jest w remoncie i zawodnicy Lechii grają na obiekcie, na który nie są wpuszczani kibice. Powiem tak – obok nas jest województwo opolskie. Co roku przed startem regionalnego Pucharu Polski wiadomo gdzie odbędzie się finał. Ten mecz odbywa się na jednym z eksponowanych stadionów na Opolszczyźnie – ostatnio jest to Kluczbork. Mecze mają bardzo fajną oprawę, wygląda to znakomicie. U nas, na Dolnym Śląsku, mecze odbywają się na stadionie drużyny niżej notowanej. Czyli de facto nigdy nie wiadomo gdzie. Ja rozumiem, że my – jako zespół wyżej klasyfikowany – we wszystkich rundach gramy na wyjeździe, to jest naturalne w Pucharze Polski. Dlaczego jednak w finale, jako zespół lepszy jesteśmy karani, że nie możemy zagrać na neutralnym boisku? Boisku znanym dużo wcześniej.
Takich obiektów nie brakuje – nawet we Wrocławiu. Jest Oporowska, bo wiadomo, że nie na Tarczyński Arena.
A dlaczego nie? Co by się stało, gdyby jeden taki mecz z niższych lig zagrali na tak pięknym stadionie? Pomyślmy, jaka to by była nagroda dla tych piłkarzy, że mogą zagrać na tak wielkim obiekcie mecz finałowy. Wiem, że to się wiąże z kosztami. Chodzi o usystematyzowanie tego pucharu, przed startem sezonu powinniśmy wiedzieć, gdzie odbędzie się finał. Teraz wyszło, że mecz odbył się w Pieszycach. Stan tej płyty – nie usprawiedliwiam tym naszej porażki, bo graliśmy słabo – był fatalny. Nie przystoi, by finał pucharu był rozgrywany na takim boisku.
Co do Pucharu – mamy w województwie cztery podokręgi. Każde podokręg ma swoje własne przepisy. Dlaczego w podokręgu legnickim zespoły III-ligowe rozpoczynają rozgrywki od ćwierćfinałów, a my musimy grać od pierwszej rundy? Wiąże się to z większą możliwością złapania kontuzji, z możliwością otrzymania kartek. W tym przypadku tak się zdarzyło, że Hubert Muszyński złapał czerwoną kartkę i w półfinale i finale nie zagrał – był zawieszony.
Jeśli gramy na Dolnym Śląsku, to wszystkie zespoły powinny mieć jednakowe szanse. To jest niesprawiedliwe. Nie mam nic przeciwko, byśmy grali od pierwszej rundy. Dlaczego jednak takie Zagłębie II Lubin, czy Miedź II Legnica ma grać mniej meczów do finału? Później wychodzi, że dla nas finał to siódmy mecz, a dla nich czwarty.
Trudno zbudować zainteresowanie wokół klubu piłkarskiego, który nie gra w najwyższej klasie rozgrywkowej?
Wrocław nie jest miastem nastawionym na sport. Prawda jest taka, że poza Śląskiem, który sponsoruje miasto i spółki miejskie – w dużej mierze – znaleźć sponsora dla innych klubów to rzecz niesłychanie trudna. W naszym mieście to praktycznie „mission impossible”. To, że takie kluby jak Ślęza funkcjonują to zasługa – jak ja to mówię – „pozytywnych wariatów”. Kimś takim jest Paweł Pałys, bo bez niego by tego klubu już nie było. Jeśli takich ludzi zabraknie, to przyszłość takich klubów jak Ślęza nie wygląda zbyt różowo.
Jesteście klubem wielosekcyjnym, bo przecież dochodzi koszykówka.
To, jaką robotę wykonuje Kasia Ziobro, że funkcjonujemy w tej koszykarskiej ekstraklasie, to jest coś nieprawdopodobnego. W 2017 roku zdobyliśmy mistrzostwo Polski koszykarek! Nie zapomnę, jak wtedy szedłem na spotkanie finałowe i widziałem kolejkę przed halą – liczyła kilkaset metrów. Ludzie byli chętni, by wejść na ten mecz. Ostatecznie 1000 osób weszło i obejrzało historyczny mecz.
To najpiękniejsze pana przeżycie związane ze Ślęzą?
Samo to, że miałem możliwość powiedzieć przed całą Polską: „Ślęza Wrocław mistrzem Polski!”…coś, czego nigdy w życiu się nie zapomni. Dla mnie każdy sukces – juniorów, czy seniorów, piłkarzy, czy koszykarek – jest tak samo ważny. Powiem tak – bardzo cieszyło mnie to mistrzostwo Polski, ale nie mniej cieszyłem się z ostatnich sukcesów naszych dziewczynek. Jak mam czas, to robię spikerkę tym dzieciakom. Zasługują na takie wyróżnienie.
W 2010 roku nie wiedzieliśmy, czy będziemy istnieć. Poza zespołem seniorów Ślęza miała jeden zespół juniorów. W tym momencie w samych rozgrywkach ligowych – licząc chłopców i dziewczęta mamy około dwudziestu drużyn.
Właśnie, 2010 rok. Jak wspomina pan ten czas? Ślęza rzeczywiście wtedy mogła przestać istnieć.
Jesienią graliśmy w IV lidze. W tym momencie Gawin Królewska Wola postanowił zrezygnować z piłki nożnej – pewni ludzie postanowili przejąć ich miejsce w II lidze. Nigdy tego nie pochwalałem. Niektórzy roztaczali świetlaną przyszłość, że pojawią się sponsorzy, pojawią się pieniądze – przypominam, że to były dwie klasy rozgrywkowe niżej. Praktycznie ci, co tak dużo mówili, nagle się zwinęli jak szczury z tonącego okrętu. Wszystko zostało na głowie Pawła Pałysa. Dzięki temu człowiekowi klub w ogóle przetrwał. Jesienią graliśmy w IV lidze, a wiosną część zawodników przeskoczyła z IV ligi do drugiej. Pisane było to jako Ślęza-Gawin, ale z Gawina przyszedł do nas jeden zawodnik. Pierwszy sezon to byliśmy nawet w barażach o I ligę. Przegraliśmy z GKP Gorzów Wielkopolski, a w drugim sezonie wszystko się tak posypało. Spadliśmy wtedy – teoretycznie – do III ligi. Zobowiązania finansowe, problemy – mówiło się, że Ślęza może zniknąć z mapy sportowej Polski. Koszykówki też u nas wtedy nie było – dziewczyny grały w Siechnicach – jako Ślęza Siechnice. Mówiło się, że dopuszczą nas od B klasy, a koniec końców udało się wrócić do IV ligi. Zespół był budowany na ostatnią chwilę – pierwszy mecz z Piastem Żmigród – rozgrywany w Rawiczu, bo Piast miał u siebie remont – pojechaliśmy w 13 osób. Mój syn, który był rezerwowym bramkarzem, zagrał wtedy w polu. Przegraliśmy ten mecz 0:2. Potem powoli ten zespół udało się odbudować. Pierwszy sezon przetrwaliśmy, a w następnym przyszedł trener Kowalski. Zaczęliśmy odbudowywać ten klub i jak widać z fajnym efektem. Nie pomyślałbym, że będziemy tutaj siedzieć, w takich okolicznościach…
Przed wami rozwój, bo przed nami…plac budowy.
Co tutaj będzie, na pewno widzisz. My jako Ślęza daliśmy teren i powstaje hala lekkoatletyczna. Będzie bieżnia, więc lekkoatleci będą mogli trenować. Będą mieli gdzie trenować. Miejsce to jest uregulowane normalną umową dzierżawy, którą regularnie spłacamy.
Rozmawiałem niedawno z Piotrem Małachowskim i zwracał uwagę, że to spory problem.
We Wrocławiu nie ma w tym momencie nawet bieżni 400-metrowej tartanowej, gdzie mogłyby trenować nasze lekkoatletki. Ania Pałys, córka Pawła, zajęła ostatnio 8. miejsce na mistrzostwach Polski wraz z Natalią Kaczmarek – mistrzynią olimpijską – trenowały na…naszym boisku. W zimie nasi lekkoatleci jeżdżą do Spały i do Cetniewa. Takich hal brakuje, a taki obiekt powstaje.
Kiedy planowane jest oddanie tej hali?
Mam nadzieję, że w przyszłym roku cię zaproszę tutaj. Nasza Ślęza nie miała swojego domu koszykarskiego – tutaj będą grały też nasze koszykarki, będą trenować młode zespoły.
Kończąc – wróćmy do piłki. Przed wami nowy sezon III ligi. Czy gdyby w końcu udało się awansować do II ligi, to obiekt spełnia wymogi licencyjne?
Tak, jest praktycznie przystosowany. Kwestia zadaszenia trybuny, co potrwałoby tydzień lub dwa. Jakie są natomiast paradoksy – w szatni gości są cztery kabiny prysznicowe, a musi być pięć. Troszeczkę mnie to rozbawiło, bo są to cztery oddzielne, odgrodzone, komfortowe kabiny, a byłem na stadionie Ruchu Chorzów przy ul. Cichej i tam mamy pięć stanowisk – tylko nieoddzielonych. Paradoksem jest to, że grające u nas dziewczyny ze Śląska – rywalizujące w Ekstralidze – spełniają wymagania. W Ekstralidze muszą być tylko trzy kabiny, a w drugiej męskiej cztery to za mało. (śmiech). Stadion mógłby być dopuszczony, to są raczej kosmetyczne zmiany.
Dariusz Parossa (ur. 1963) – człowiek-instytucja w Ślęzie Wrocław. Z klubem związany od początku lat 90. – w najstarszym wrocławskim klubie pełnił praktycznie większość możliwych funkcji. Od lat jest spikerem na meczach Ślęzy Wrocław, pełni funkcję rzecznika sekcji piłkarskich klubu. Obok futbolu kocha koszykówkę, w której zakochał się w końcówce lat 80. Jak sam mówi: „nie wyobraża sobie życia bez Ślęzy Wrocław”.
Od lat podziwiam i doceniam aktywność p. Dariusza. Właściwie głównie dzięki prowadzonej przez niego stronie jestem na bieżąco z klubem, którego jestem sentymentalnym fanem od najmłodszych lat – jeszcze od czasów trampkarskich i meczów rozgrywanych na Polu Marsowym.