Po raz pierwszy od 36 lat reprezentacja Polski zagra czwarty mecz na mistrzostwach świata. Zamiast się cieszyć z tego sukcesu, czytam rozprawy na temat naszego stylu, a raczej jego braku. Na rozliczenia z pewnością przyjdzie kiedyś czas, ale nie dziś.
Czy kibice Śląska Wrocław mówili coś o stylu, w jakim Jacek Magiera wprowadził WKS do europejskich pucharów remisując ze Stalą Mielec i jednocześnie nasłuchując wieści z Białegostoku?
Porażka z Argentyną na Mistrzostwach Świata w niczym nie różniła się stylem od porażki z Włochami za Jerzego Brzęczka. Graliśmy antyfutbol, od naszego przebywania na boisku (bo trudno to nazwać grą) bolały zęby, ale koniec końców – dzięki szczęściu – awansowaliśmy.
Reprezentacyjny futbol to nie jest konkurs piękności. Na końcu liczy się wynik. Czesław Michniewicz po objęciu reprezentacji od początku roku zdążył:
- awansować na Mistrzostwa Świata pokonując nieleżącą nam nigdy Szwecję
- utrzymać nas w najwyższej dywizji Ligi Narodów pokonując Walię
- zdobyć cztery punkty w fazie grupowej Mistrzostw Świata (więcej niż Engel, Janas, czy Nawałka) i jako pierwszy selekcjoner wyjść z grupy.
I mamy go po takim roku wyrzucać? Zwalniać? Pomstować? Na analizy przyjdzie czas. Sam uważam, że ta reprezentacja nie zmieni diametralnie swojego stylu gry. Nadal będziemy cierpieć jako kibice. Osobiście wolę jednak cierpieć, będąc w gronie szesnastu najlepszych drużyn na świecie, niż podzielić los Duńczyków, czy Belgów i wracać do domu po trzech meczach. Karnawał trwa, a my nadal nie zostaliśmy wyproszeni z sali. Szczęśliwie? No szczęśliwie, ale jakie to ma w tym momencie znaczenie?
Kibicowanie reprezentacji Polski nauczyło mnie jednego. Jak masz ładnie przegrać, to brzydko wygraj. To doczłap się do tego celu, którym była 1/8 finału. Na koniec nie zdecydowały żółte kartki. Z Meksykiem zremisowaliśmy 0:0, takim samym stosunkiem bramkowym przegraliśmy z Argentyną, ale o bramkę wyżej pokonaliśmy Arabię Saudyjską.
Mam też pewność, że po stokroć wolę w niedzielę obejrzeć – nawet hipotetyczne, bo przecież trzeba to w podświadomości zakładać, nasze 0:4 z Francją, niż worek bramek, który niechybnie od aktualnych mistrzów świata przyjąłby Meksyk. Ten mecz będzie dla nas nagrodą i chciałbym, byśmy – jak powiedział Robert Lewandowski – spróbowali. Nie mamy absolutnie nic do stracenia, postarajmy się więc podjąć jakiekolwiek ryzyko, a nie okopać się we własnej szesnastce i czekać z różańcem na dogrywkę i konkurs rzutów karnych.
Cieszmy się, że dziś nie będziemy czekali na obrazki z Okęcia pokazujące „Biało-Czerwonych”, których nota bene na 100% przywitaliby kibice śpiewając ulubioną w XXI wieku przyśpiewkę kibica (cicho nuci: „Nic się nie stało…„). Zamiast tego możemy do niedzieli zastanawiać się, analizować, spierać – wciąż w klimacie w Mistrzostw Świata.
A dzisiejsi malkontenci? Cóż – nadejdzie niedziela i znów w głośnikach polskich domów będzie pobrzmiewał Marek Torzewski, założymy szaliki, koszulki i flagi. A kadra? Jak to u nas, jak pisał Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” – Michniewicz ze Szczęsnym (raczej znów nie z Lewandowskim) „na koń wsiędzie i jakoś to będzie!”