Zapraszamy na kolejny – prawdopodobnie jeden z najciekawszych do tej pory – odcinek naszego cyklu #BliżejMiasta.
Gdyby takich ludzi na Ziemi było więcej, świat z pewnością byłby dziś znacznie lepszym miejscem do życia. Naszym rozmówcą jest Jan Piontek – założyciel Fundacji WeźPomóż.pl , która pomaga potrzebującym, dzieląc się jedzeniem, ubraniami, czy dobrym i ważnym słowem. Państwa gość i nasz rozmówca jest również pomysłodawcą lodówek społecznych, które z powodzeniem funkcjonują w wielu miejscach Polski, a przede wszystkim we Wrocławiu.
Co trzeba zrobić, żeby taką lodówkę umieścić w zaproponowanym przez siebie miejscu?
Na dobrą sprawę wystarczy tylko dostęp do prądu. No i oczywiście osoba, która będzie raz na jakiś czas taką lodówkę doglądać i ogarniać. Można się też z nami skontaktować – pomożemy i podpowiemy! Lodówki stoją już w całym kraju, jest ich ponad 60. To nie jest tak, że one spełniają tylko funkcję magazynowania jedzenia. One łączą ludzi do wspólnego działania! I to jest ekstra.
Skąd się wzięła w Panu tak silna chęć pomocy i determinacja? Jak to się zaczęło?
Pochodzę z biednej rodziny… Mój ojciec zmarł, kiedy miałem 7 lat. Musiałem stać się samodzielny i już wtedy – wyobraź sobie – zacząć pracować i pomagać w zajmowaniu się domem. Nie boję się więc ciężkiej pracy, jaką czasem jest pomaganie. Mój organizm jest przyzwyczajony. Od dziecka, wydaje mi się naturalne, że najbardziej cieszył mnie ludzki uśmiech i wdzięczność. Zawsze – żona nazywa to błędem – bardziej patrzyłem na innych niż siebie.
Pojechałbyś kiedyś do ludzi naprawdę biednych, zobaczyłbyś jaką radość daje im zwykły jogurt, konserwa z troszkę lepszej firmy. Oni czasem wegetują i dostając twój uśmiech i coś do jedzenia są ogromnie wdzięczni. Nawet zwykły, serdeczny uścisk dłoni to świetna nagroda. To napędza do dalszego pomagania jak nic innego!
Za swoją działalność nie biorę ani złotówki, wszystko jest udokumentowane. Ludzie mówią, że jestem zwariowany. Ostatnio nawet prezydent Sutryk mi tak powiedział, kiedy go odwiedziłem. Zgadzam się – żeby robić takie rzeczy i się temu poświęcić, nie możesz być „normalnym” człowiekiem.
Wydajecie 470 paczek z żywnością dziennie. Jak to możliwe?
Z reguły jest nas tutaj 7 osób. W dwa dni wydajemy jedzenie dla około tysiąca osób… Tu się nie siedzi. Trzeba ostro „zaiwaniać”, żeby to wszystko mogło dobrze funkcjonować. W piątki można zobaczyć kolejki wychodzące na sporą odległość za lokal. Ciężko nam też działać już w tych warunkach. Jak widzisz – miejsca jest mało.
Wracając do pytania – nie raz wydajemy jedzenie od rana do 22:00. Czasem rozwozimy też żywność po domach. Pracy jest bardzo dużo. Pomagamy też stawiając pierwsze społeczne szafy, w których można zostawiać ubrania, jeśli się ich nie używa. Oprócz tego interweniujemy w różnych mniej standardowych przypadkach. Dla przykładu: zdarzyło nam się kiedyś sprzątać bardzo zapuszczone mieszkanie starszej kobiecie, bo sama nie miała siły. Formy i środki są przeróżne.
Jakieś najpiękniejsze wspomnienie z działalności charytatywnej?
Jest ich wiele… Robiliśmy kiedyś wigilię dla potrzebujących. Podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że bardzo dziękuje mi za takie spotkania, kiedy nie musi być sam i może podzielić się swoim życiem z innymi ludźmi. Najpierw obcymi, którzy potem zaczynają spędzać razem czas i staja się sobie bliscy. To bardzo wzruszające, kiedy można nie tylko komuś pomóc, ale i łączyć ludzi. Ja nie potrzebuję oklasków za swoją działalność. Wystarczy mi uśmiech takiego człowieka i szczere „dziękuję”.
Ostatnio – też dobry przykład – 85-letnia kobieta została okradziona. Chciała pożyczyć od MOPS’u… 10 zł (!), żeby przeżyć następny tydzień. Po wypełnieniu stosu dokumentów tydzień, to byłaby zmuszona czekać. Tam też pracują fajni ludzie, ale są mocno ograniczeni przez biurokrację, ja nieco mniej. Dałem jej 20 zł, powiedziałem, że nie musi oddawać. Rozpłakała się, przytuliła mnie. Była przeszczęśliwa. To są tego typu momenty.
Na pewno nie jest to jednak droga usłana różami, jak wygląda ta zła strona niesienia pomocy? Co jest w tym najtrudniejsze?
Bywa różnie. Czasem aż serce się kraje. Miałem kiedyś dwóch współpracowników, których uważałem za przyjaciół. Niestety, okazali się złodziejami, którzy wyprowadzali z fundacji pieniądze czy różne przedmioty, próbując odebrać mi wszelkie prawa i dostęp do słowa. Miałem przez nich cztery miesiące działania w plecy… Inny przykład: kiedyś współpracowaliśmy z pewną parafią niedaleko centrum Wrocławia. Był tam świetny ksiądz, który też starał się pomagać. Przyszedł inny i potrafi otwarcie powiedzieć mi, że on ma to… gdzieś. To bardzo smutne, przecież to duchowny.
Ludzie potrafią być bezlitośnie obojętni. Kilka miesięcy temu pewnej starszej kobiecie spaliło się mieszkanie. Wiesz, dlaczego? Nie przez niesprawną instalację gazową czy coś takiego. Nikt z sąsiadów nie chciał jej pomóc wymienić zwykłej żarówki! Musiała postawić świeczkę, którą przez swoją ograniczoną sprawność przewróciła i niemal sama spłonęła. Udało mi się na szczęście później załatwić jej nocleg i pomóc ustabilizować tę sytuację. Zawiodło mnie też wielu lokalnych polityków, którzy obiecywali pomoc, a przyszli tylko się pokazać, zrobić zdjęcie i zniknąć.
Jeszcze jeden obrazek – wspomniana w poprzednim pytaniu wigilia. Organizowaliśmy ją niedaleko Szczepina. Pani, która miała to koordynować obiecywała, że wszystko będzie super (wspomniany starszy pan też tam był). Ja miałem potem przez miesiąc ogromnego doła. Zobaczyłem, jak można potraktować drugiego człowieka, poniżyć i odebrać godność. Pani policzyła niespodziewanie ogromne pieniądze za swoją organizację i jedzenie, które było zimne i bardzo słabej jakości. Po wszystkim usłyszałem od jednego z lokalnych polityków słowa: „Niech się cieszą, że w ogóle coś dostali” Wyobrażasz sobie? Ciężko było potem nie płakać, niestety mi się nie udało.
Na szczęście mam teraz w fundacji ludzi, którzy z radością działają dla innych i to jest dla nich wystarczająca zapłata. Niektórzy myślą, że mam z tego kokosy. Owszem, mam wiele satysfakcji – poczucia bycia obdarowanym. Poznaję wspaniałych ludzi i otrzymuję od nich wdzięczność.
Oprócz działania w fundacji, jest Pan również motorniczym. Jak połączyć te dwa bardzo absorbujące zajęcia?
Bywa trudno. Zazwyczaj jestem w domu grubo po 22., jak moja zmiana zaczyna się po południu i trwa do późnego wieczora. W fundacji działam wtedy rano. Gdy pracę zaczynam o świcie – odwrotnie. Jestem przyzwyczajony, już jako 10-latek pracowałem na „nocki” przy zbożu. Takich rzeczy nie da się robić na pół gwizdka. Oba zajęcia są bardzo odpowiedzialne.
To niezwykle ważna i potrzebna misja, więc zapewne każda, nawet symboliczna pomoc jest istotna?
Oczywiście, wciąż potrzebujemy rąk do pomocy. Wiesz, wiele osób uważa, że ludzie są biedni, bo „im się należy”, bo „im się nie chce”. Naprawdę to są rzadkie przypadki. Trzeba poznać drugiego człowieka i jego sytuację. Niektórzy nie mają możliwości inaczej funkcjonować. Wychowałem się w biedzie, chodziłem po śmietnikach, zbierałem butelki. Dobrze wiem, jak to jest i jestem ostatni, żeby oceniać drugiego człowieka. Każdy zasługuje na pomoc i szansę.
Mam nadzieję, że naszą rozmowę przeczyta wiele osób i może choć jedna skieruje serce i dobry gest pomocy. Dziękuję za spotkanie i rozmowę.
W imieniu tych, którym pomagamy poprzez Fundację Wezpomóż.pl dziękuję już teraz.
Rozmawiał: Maciej Fedorczuk
Komentowane 6