Branża fitness z pewnością jest jedną z tych, które ucierpiały w kryzysie spowodowanym przez pandemię koronawirusa. Ze względu na specyfikę funkcjonowania siłowni czy studiów treningowych, ich właściciele najdłużej będą musieli poczekać na możliwość wznowienia pracy.
Państwa i naszym gościem w ramach cyklu #BliżejMiasta jest Michał Piątkowski – właściciel jednego z pierwszych studiów treningu EMS w Polsce i pierwszego takiego lokalu we Wrocławiu. Rozmawialiśmy m.in. o trudnościach, z jakimi musiał zmierzyć się podczas zamknięcia swoich obiektów oraz metodzie, która, jeszcze niedawno zupełnie nieznana, staje się w naszym kraju coraz bardziej popularna.
Co to jest trening EMS i czym różni się od klasycznego treningu na siłowni?
To kompleksowy trening całego ciała z wykorzystaniem impulsacji elektrycznej o niskim natężeniu. Tradycyjnie, w trakcie wykonywania ćwiczeń, nasz mózg wysyła impulsy do neuronów, czego efektem są skurcze mięśni. Dzięki EMS cały proces można przeprowadzić, zastępując pracę mózgu impulsami elektrycznymi wysyłanymi ze specjalnego urządzenia, które pobudza mięśnie do pracy i powoduje do 150 razy więcej skurczów, niż podczas tradycyjnego treningu na siłowni.
Trening EMS wspomaga rozwój i widoczność mięśni, pomaga w szybszym powrocie do pełnej sprawności po kontuzji, w skuteczny sposób wzmacnia rzadko trenowane mięśnie głębokie, które są odpowiedzialne za silne i zdrowe plecy, przyspiesza metabolizm i redukuje tkankę tłuszczową, Podczas treningu EMS nie występują przeciążenia działające na stawy, gdyż nie używamy żadnych zewnętrznych obciążeń, to nie tylko praca nad ciałem, ale także nad dobrym samopoczuciem, szybciej, wyżej, lepiej – jednoczesna stymulacja aż 8 grup mięśniowych to gwarantowana poprawa „osiągów” sportowych. To wszystko w 20 minut 1 raz w tygodniu zawsze z odpowiednio przeszkolonym trenerem personalnym.
20 minut treningu w ciągu tygodnia naprawdę może przynieść pożądany efekt? Brzmi to dość niewiarygodnie…
Brzmi to nierealnie, ale trzeba spróbować na sobie. Pierwszy trening zawsze jest wprowadzający do pracy z nowym bodźcem, potem nikt nie ma żadnych wątpliwości co do skuteczności takiego treningu. To 20 minut intensywnego wysiłku, lecz zawsze dostosowanego do potrzeb i możliwości osoby ćwiczącej. Okres regeneracji po stymulacji impulsami elektrycznymi – ze względu na zaangażowanie mięśni głębokich, jest na tyle długi, że spędzając w naszym studio pół godziny tygodniowo, z miesiąca na miesiąc zauważamy, jak nasze ciało się zmienia.
Czy trening z użyciem impulsów elektrycznych jest bezpieczny? Kto w szczególności nie powinien, a kto powinien z niego skorzystać?
Generalnie jest to trening dla każdego, kto ukończył 16. rok życia. Nie ma górnej granicy wieku. Jeśli chodzi o uwarunkowania zdrowotne, to są pewne przeszkody, które całkowicie eliminują z tej formy treningu. Jeśli ktoś ma rozrusznik serca, to niestety zagrożenie jest zbyt duże ze względu chociażby na bodziec na klatkę piersiową. W przypadku innych problemów kardiologicznych wymagamy zaświadczenia od lekarza, że dana osoba może trenować w taki sposób i jest to dla niej bezpieczne – jeśli takiego potwierdzenia nie mamy, to zajęć nie przeprowadzamy. Ostatnia przeszkoda to ciąża, ale tylko dlatego, że nie ma jeszcze rzetelnych badań, które dałyby nam pewność, że nic złego się nie stanie. W zasadzie to jedyne ograniczenia. Ta forma aktywności fizycznej jest w stu procentach bezpieczna, co zostało potwierdzone licznymi badaniami. W dodatku sprzęt, z którego korzystamy został w Niemczech zaklasyfikowany jako produkt medyczny, co ostatecznie powinno rozwiać wszelkie wątpliwości.
Szczególne korzyści będą czerpać osoby, które wracają po kontuzjach lub mają problemy ze stawami. Ta metoda nie wymaga trenowania z obciążeniem, jesteśmy więc w stanie dać silny impuls do mięśnia i jednocześnie oszczędzać kręgosłup lub stawy. Dzięki wzmacnianiu mięśni głębokich bardzo szybko redukujemy również wiele dolegliwości spowodowanych długim siedzeniem w samochodzie czy przed komputerem.
Jak to się stało, że zacząłeś zajmować się takim rodzajem treningu i otworzyłeś własne studio?
Trochę przypadkowo. Osoba, która otworzyła to miejsce potrzebowała kogoś, kto się tym zajmie no i akurat padło na mnie. Po roku odkupiłem studio od mojego szefa i działam już jako właściciel. Półtora roku po przejęciu studia zdecydowałem się otworzyć kolejne, przy ul. Grabiszyńskiej. Niestety zbiegło się to z wybuchem pandemii…
No właśnie… Jak oceniasz zainteresowanie taką formą aktywności przed pandemią? Ilu klientów miałeś w ciągu tygodnia?
W normalnych warunkach, w jednym studiu na Jedności Narodowej wychodziło około sto treningów. W większości byli to osobni klienci, ponieważ prawie wszyscy trenują raz w tygodniu. Z tego co mi wiadomo, nie ma w Polsce studia, które prowadziłoby więcej treningów od nas. Przez koronawirusa niestety nasz drugi obiekt funkcjonował jedynie przez miesiąc…
Musiało być zatem trudno utrzymać biznes przez ostatnie trzy miesiące. W jaki sposób sobie radziłeś?
To był bardzo ciężki okres. Nie mieliśmy możliwości zarobku, a koszty utrzymania sprzętu, pracowników są wysokie. Do tego dochodzą inne opłaty i zobowiązania jak chociażby czynsze za lokale, które znajdują się w centrum. Przez okres pandemii nagrywaliśmy jedynie filmy instruktażowe dzięki którym nasi klienci mogli dalej ćwiczyć w zaciszu domowym. Nie zarabialiśmy jednak na tym pieniędzy, chcieliśmy po prostu zadbać o naszych podopiecznych. Poduszka finansowa bardzo mocno ucierpiała, bo dopiero co zakończyłem inwestycje na Grabiszyńskiej, a już musiałem zamknąć oba lokale. Fatalny moment, natomiast udało się to przetrwać i jestem bardzo podekscytowany, że już od poniedziałku wracamy do pracy.
Wielu osobom utrzymującym się z branży fitness nie udało się przetrwać ekonomicznie okresu epidemii. Pewnie obserwujesz to środowisko, jak dużo znasz przypadków bankructwa lub przeciwnie, zaradności, która pozwoliła na utrzymanie interesu?
Z branży fitness najbardziej interesuje mnie moja działka, czyli EMS. Z tego co wiem, to nikt w Polsce nie musiał zamknąć studia i wszyscy powoli wracają do pracy. Największym problemem były czynsze za lokale, do tego leasingi za maszyny, kredyty, pracownicy… Koszty są ogromne, ale na szczęście wszystkim udało się przetrwać. Tradycyjny fitness miał nieco łatwiej, trenerzy po prostu przeszli na współpracę online. Oczywiście zarówno zarobki jak i korzyści dla klientów były mniejsze niż w przypadku treningu 1 na 1, ale ta forma pozwoliła obu stronom pozostać w ruchu. U nas z wiadomych przyczyn straty musiały być większe.
Czy zainteresowanie Waszymi usługami wraca (w porównaniu do okresu sprzed pandemii), czy ludzie nie czują się jeszcze komfortowo z tak bliskim kontaktem? Jakie procedury bezpieczeństwa będziecie teraz stosować?
Czy ludzie czują się komfortowo to się okaże w najbliższym tygodniu. W czasie, kiedy studio było zamknięte nosiłem telefony ze sobą i bardzo często klienci dzwonili i pytali, kiedy możemy wrócić do pracy. Post z informacją o wznowieniu działalności wrzuciłem na Facebooka kilka minut temu i jak widziałeś już kilka osób starało się ze mną skontaktować. Ludzie potrzebują już normalności i tęsknią za nią. Jeśli chodzi o środki bezpieczeństwa to wiele się u nas nie zmieni. Ze względu na specyfikę naszego sprzętu, dezynfekowaliśmy i praliśmy kamizelki po każdym kliencie. Teraz dodatkowo będziemy odkażać klamki i powierzchnie, których często się dotyka oraz dbać o to, by w pomieszczeniu nie przebywało kilku klientów na raz. Przez to w ciągu dnia zrobimy zapewne trochę mniej treningów. Będzie w pełni bezpiecznie i dzięki dwóm lokalom na pewno każdy zainteresowany będzie mógł trenować.
Rozmawiał: Maciej Fedorczuk